Uświęcajcie się, rośnijcie i mnóżcie się na całej ziemi, aż do wypełnienia czasów w imię Pana! Amen.
Duchowy Testament Ojca Jordana, 8
Dziś 8 września – kolejna rocznica śmierci bł. Ojca Franciszka od Krzyża Jordana. Śmierci, która przyszła po długiej, wyczerpującej chorobie i wielkim cierpieniu. I z którą – na dodatek -trzeba było się mierzyć praktycznie w osamotnieniu, z dala od ludzi i miejsc szczególnie bliskich sercu. Ale ten dzień – dzień jego śmierci – jak żaden inny ciągle uczy mnie czegoś o życiu.
Wtedy – 103 lata temu – przytułek dla ubogich w Tafers i siedemdziesięcioletni, umierający bł. Franciszek Maria od Krzyża Jordan, w otoczeniu garstki osób, które towarzyszyły mu w chwilach konania. Wycieńczony nowotworem żołądka, po żmudnym leczeniu na zwapnienie tętnic i wrzody w jelitach, po przebytych udarach. Słabnący z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Ewentualny powrót do sił był już – zdaniem lekarzy – wykluczony. Gdzie tu lekcja życia? Dla kogo? Dla Pankracego Pfeiffera SDS, jego następcy, który przy nim siedział? Dla sióstr Miłosierdzia, co czuwały przy łóżku? Dla braci w zakonie – tych obecnych i tych dopiero przyszłych (por. Duchowy Testament)? Dla małej Livii Marii, uzdrowionej za wstawiennictwem bł. Franciszka Jordana? Dla nas wszystkich – żyjących całkiem kiedy indziej, niż on umierał?
Świadectw osób towarzyszących Błogosławionemu w ostatnich godzinach jest wiele. Wszystkie spójne: przekonują o jego ogromnej cierpliwości, ufności w Boże Miłosierdzie i Opatrzność, którą cierpliwie „przekazywał” swoim następcom jako nieustanne dziedzictwo (por. Duchowy Testament 1); o życiu, które – kończąc się na ziemi – całkiem zmieniało tę ziemię. Mnie wystarczy dziś tylko jedno. Opiekująca się bł. Ojcem Franciszkiem siostra szarytka wspominała: Nie mogę wam wyrazić w słowach, co ożywiało moją duszę (…) z myślą, skąd otrzymuję tę wielką łaskę, by czuwać przy świętym. Zatem już wtedy, w tym konającym człowieku było wyraźnie widać to, co Kościół oficjalnie potwierdził 15 maja 2021 roku…
Jakoś porusza mnie, że w tę kolejną rocznicę śmierci bł. Franciszka od Krzyża Jordana, Ewangelia jest taka, a nie inna: rodowód Jezusa (por. Mt 1, 1-16. 18-23). To jest dopiero lekcja życia! Ten ciąg trudnych do zapamiętania imion, pokolenie za pokoleniem. I to wszystko ma sens, jeśli narodzi się Jezus. Wszystko da się uratować, jeśli On stanie się wypełnieniem. I w Nim absolutnie każdy ma znaczenie.
Długie dzieje przodków Jezusa pełne są wielkich chwil. Ale nie brakuje w nich także momentów trudnych, a nawet wstydliwych. W Jego rodowodzie znajdują się imiona osób dobrze znanych i cenionych. Niektóre z postaci są jednak zupełnie nieznane, prawie niczego nie można o nich powiedzieć. A jednak każde życie, każda pojedyncza historia, nakierowane są na to, by narodził się Jezus.
Sklejam cierpliwie w jakąś całość te ostatnie chwile życia bł. Franciszka Jordana, życia bardzo ukrytego, skromnego, całkowicie oddanego Zbawicielowi, któremu ufał i Kościołowi któremu służył (por. Duchowy Testament 4 i 5), aż układają mi się w niezaprzeczalne potwierdzenie dzisiejszej Ewangelii – Jezus nadaje sens wielkim i małym, jak najmniejsze Betlejem (por. Mi 5, 1-4a); nadaje sens znanym i nieznanym historiom, także tym trudnym i wstydliwym. Jeśli On jest celem, to wszystko po drodze ma sens. Wszystko. Również bieda w rodzinie, strata bliskich, ciężka praca za młodu, wytrwałe staranie o przyjęcie do seminarium, wiele lat budowania Towarzystwa i oczekiwania na jego ostateczne zatwierdzenie, niejedno doświadczenie niezrozumienia i odrzucenia, konieczność opuszczenia Rzymu w końcówce życia, postępująca choroba i śmierć, która wcale nie zgromadziła tłumów. Nie słyszycie tu Dziennika? Okazujemy się sługami Boga przez wszystko: przez wielką cierpliwość, wśród utrapień, przeciwności i ucisków, w chłostach, więzieniach, podczas rozruchów, w trudach, nocnych czuwaniach i w postach… wśród czci i pohańbienia, przez dobrą sławę i zniesławienie (DD IV/29-30). Na Chwałę Bożą i dla zbawienia dusz chcę podjąć każdą ofiarę, owszem, nawet za cenę utraty własnego życia, aby rozszerzać i rozwijać Towarzystwo i działać w imię Pana według celu Towarzystwa. Amen. (DD I/192). Nie słyszycie tu tej perły nieustającego ubóstwa? (por. Duchowy Testament 2).
Ewangelia na dziś jest konkretna aż do bólu, wymieniając tak sobie imię po imieniu – historia trwała długo, wiodła przez wiele momentów, obejmowała wiele postaci. Aż wreszcie na jej końcu pojawił się On – Jezus. Ci, którzy należeli do tej historii nie wiedzieli, jak Bóg ją poprowadzi. Tak jak i bł. Jordan nie wiedział, jak potoczy się jego życie i jakim świadectwem stanie się dla kolejnych pokoleń. Wiedział tylko, że jest Ktoś kto walczy za nas, jak dzielny bohater wojenny (por. Duchowy Testament 3).
W rodowodzie Jezusa jest Abraham, któremu Bóg obiecał potomstwo liczne jak gwiazdy. Po drodze jest Dawid, który usłyszał, że jego potomek zasiądzie na tronie. Nie brakuje wielu innych, którzy lepiej lub gorzej wypełniali swoje zadania. Nawet jeśli ich życie – gdy weźmie się je bez kontekstu – mogło znaczyć niewiele, to gdy czyta się je jako element historii Jezusa, staje się bezcenne. Każdy stał się częścią wielkiej sprawy, Bożej sprawy. Drodzy Salwatorianie, wybaczcie mi tę odwagę, by nie rzec brawurę – to jest jak dla mnie najlepsza definicja Towarzystwa Boskiego Zbawiciela. Przecież po to właśnie Ojciec Założyciel was powołał: żeby ten choćby jeden, konkretny człowiek w pewnym sensie „usłyszał swoje imię”, czyli świadomie odnalazł się w Jezusowej rodzinie; żeby zobaczył się jako część Bożej sprawy; odczytał swoją historię w historii samego Boga. Tak realizuje się wezwanie, pozostawione braciom w testamencie: wasza miłość niech będzie wszystkim znana! Tak się stuprocentowo potwierdza: Wiedzcie, jak bardzo was umiłowałem i chcę, żebyście się również wzajemnie miłowali (por. Duchowy Testament 6 i 7).
Umierający Franciszek Maria od Krzyża Jordan – słabnąc – mówił coraz mniej i mniej. Ale im mniej mówił, tym ciągle wyraźniej słyszę jego – już błogosławione – zapewnienie: nawet jeśli sądzisz, że twoje życie nie ma zbyt wielkiego znaczenia, nie bój się. Wszystko ma sens. Bóg także i przez ciebie spełnia swoje wielkie sprawy. Nie musisz wiedzieć, jak Bóg prowadzi swoją historię. Najważniejsze, że On wie, że ty także w niej jesteś, aż do wypełnienia czasów w Jego imię.
*
Zdjęcie nie jest moją własnością. Skorzystałam z:
https://www.facebook.com/salwatorianie.polskaprowincja