Staraj się zawsze, tak dobrze jak to możliwe, zachować radosne i pogodne serce.
DD I/152*

Dziś znowu jest ze mną dwóch – jeden i drugi Jan Chrzciciel. Są na innym etapie życia niż wcześniej, właściwie bliżej im już do śmierci. I choć obaj mają wówczas naprawdę „pod górkę”, dają mi lekcję prawdziwej radości, której w niedzielę Gaudete nie może zabraknąć.

W Ewangelii Jan Chrzciciel, prawie u schyłku swojego życia, siedzi w więzieniu. Właściwie – nie ma z czego się cieszyć. Skoro ten jeden jest już u końca swojej ziemskiej historii i misji, postanawiam spojrzeć na drugiego – Jana Chrzciciela Jordana – w tym samym momencie – to znaczy, na ostatnie godziny jego życia. Można je znaleźć spisane na kartach Dziennika, dzięki świadectwom tych, którzy towarzyszyli Ojcu Jordanowi w chwilach konania.

I znowu losy jednego i drugiego Jana Chrzciciela wydają się takie podobne!

Mamy w Biblii konkrety o Janie: że żył surowym życiem proroka, że nawoływał ludzi do nawrócenia, że bezkompromisowo głosił prawdę, że był głosem nadchodzącego Boga.

Ale w dzisiejszej Ewangelii (por. Mt 11, 2-11) prorok znad Jordanu jest właściwie bezbronny, tkwi zamknięty w więzieniu. Kiedyś ciągnęły do niego tłumy, traktujące go jak mesjasza, teraz, gdy jest uwięziony przez Heroda, jakoś nikt o nim nie pamięta. Może dlatego pyta Jezusa przez swoich uczniów: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. Jego sytuacja może przecież prowokować do różnych myśli. Czy przepowiadana nadzieja miała w ogóle sens, skoro jej spełnienia jakoś nie widać…?

O Janie Chrzcicielu Jordanie, a po przywdzianiu habitu zakonnego – Franciszku od Krzyża, też mamy konkrety. On także żył w twardej ascezie i też postawił na prawdę, z pasją nawołując i prowadząc każdego człowieka do miłości Zbawiciela, która wybawiła wszystkich.
I podobnie jak Jan w więzieniu – u końca życia – Ojciec Jordan wydaje się trochę zapomniany, w przytułku dla ubogich, rozciągnięty na szpitalnym łóżku, otoczony wcale nie tłumami, czy „wszystkimi”, o których myślał dzień po dniu, a zaledwie garstką najbliższych osób. Znoszący nieznośne cierpienie i nie mający już wiele czasu na wypełnienie oczekiwań.

I gdzie tu ta radość, której obaj mnie dziś uczą?

W Ewangelii Jezus mówi uczniom Jana wprost: idźcie, powiedzcie mu, że dzieją się wielkie znaki i cuda: niewidomi widzą, głusi słyszą, chromi chodzą, umarli zmartwychwstają. To jest Dobra Nowina dla każdego: w życiu dla Boga nie ma nic „po nic”. Nawet, gdy wszystko wokół – jak te ciemne ściany więzienia – zdaje się temu przeczyć.

W ostatnich dniach życia Franciszka Jordana, spisanych na kartach Dziennika, nastrój, wbrew pozorom, też wcale nie jest taki „grobowy”. Choć cierpienie chorego zdecydowanie bardziej wzrasta, niż maleje, a jego godziny są naprawdę policzone, Ojciec Jordan zostawia siedzącemu przy nim następcy, Ojcu Pankracemu Pfeifferowi orędzie radosne. Fakt, dość ogólne i w urywanych bólem słowach, ale – przynajmniej dla mnie – bardzo podobne do tego, które uczniowie mieli zanieść Janowi do więzienia: Ukochany Bóg jest tak dobry; umiłowany Bóg sprawi wszystko dobrze; stało się to przez Pana: cudem jest w oczach naszych!; wszystko jak Bóg chce; miłosierdzie Pana. Nie brzmi znajomo? Czy nie dlatego właśnie chromi chodzą, głusi słyszą, ślepi widzą i tak dalej, że Bóg w swoim miłosierdziu naprawdę chce dobra dla człowieka?

W Ewangelii na dziś Jezus mówi mi: „Błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie”. A ja patrzę na to więzienie i przytułek dla ubogich, wspominam z nostalgią tłumy tłoczące się nad Jordanem i rozrastające się Towarzystwo Boskiego Zbawiciela i …zaczynam rozumieć lepiej, o co Jezusowi chodzi: Błogosławiony (czyli szczęśliwy), który dokonał wielkich rzeczy, a nie zwątpił wtedy, gdy niczego już światu nie mógł zaoferować.

Teraz już wiem, dlaczego w niedzielę Gaudete przyszło mi się zadumać nad schyłkiem życia jednego i drugiego Jana Chrzciciela. Obaj – ten uwięziony przez Heroda i ten „uwięziony” przez postępującą chorobę, gdy sami nie mogą już nic zrobić – pokazują mi źródło prawdziwej radości.

Ono nie bije w możliwościach, zdolnościach i zasługach człowieka, choć nikt nie broni się nimi cieszyć. Źródło radości bije w samym Zbawicielu, także Ukrzyżowanym. Dlatego Franciszek Jordan mógł napisać sobie w Dzienniku, przyjmując imię „od Krzyża”: krzyż jest twoją radością (DD I/179). Nie sztuka się radować, gdy świat stoi otworem. Sztuka nieść radość pokorną, dobroczynną, skromną i budującą (por. DD I/16), kiedy wszystko wokoło zdaje się być dla mnie zamknięte…

Jeden i drugi Jan Chrzciciel uczą mnie dziś prostej zasady, nie tylko na Adwent: tyle w twoim życiu będzie prawdziwej radości, ile będzie w nim Ewangelii. Bo radości się nie zdobywa jak nagrodę, radość się czerpie, jak łaskę. Dlatego można ją znaleźć wszędzie – nawet w więzieniu i na łożu śmierci.

Ojcze Franciszku, wypraszaj mi radosne i pogodne serce w każdej – nawet najtrudniejszej chwili życia…i śmierci.

2 uwagi do wpisu “Tyle radości, ile Ewangelii

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s