Staraj się o poznanie prawdy i angażuj się dla niej!
DD I/82
Dobrze się odnajduję w dzisiejszej Ewangelii. I to wcale nie jest powód do dumy. Bo niejedno „Jakim prawem to czynisz?” wypowiedziałam przed Bogiem pretensjonalnym tonem. I niejeden raz powiedziałam Mu: „Nie wiem”, chociaż doskonale znałam odpowiedź.
Cieszę się jednak, że właśnie ta Ewangelia (por. Mt 21,23-27) trafia się w Adwencie z Jordanem i razem z nim mogę się jej przyjrzeć. Tym bardziej, że realizowana tu codziennie inicjatywa też zaczęła się od „Jakim prawem?”. Serio.
Tak właśnie zareagowałam, gdy pojawiły się we mnie poruszenia, aby ją podjąć. Zresztą, to nie pierwszy i oby ostatni (!) raz, kiedy z „całą pobożnością” udaję, że lepiej od Pana Boga wiem, co i jak powinnam robić. I nie pierwsza, choć oby ostatnia (!) próba ucieczki, gdy pasja konkretnie pcha do przodu, a opory sugerują wymijające: „no nie wiem…”.
Pozwólcie, że dalej będzie to dość osobisty wpis o naszym (tak, o naszym wspólnym) Adwencie z Jordanem. Taki „nie do publikacji”. Podobnie było przecież z Dziennikiem Duchowym, który Ojciec Jordan pisał dla siebie i tylko dla siebie, a dziś – po wydaniu go drukiem – wielu ludzi w jego intymnych zapiskach znajduje coś o sobie.
Może i w tej historii ktoś siebie odszuka?
Ona naprawdę jest nasza, nie moja.
Bóg ma prawo poruszać kogo chce, jak chce i kiedy chce….
Nie wiem jak Wy, ale ja umiem pytać Boga w stylu arcykapłanów i starszych z dzisiejszej Ewangelii. Ba. Umiem Go zakrzykiwać pytaniami! Zwłaszcza wtedy, gdy właściwie w ogóle nie jestem zainteresowana Jego odpowiedzią. A nuż, nie będzie mi ona pasować?
Wiadomo, że „zastanawianie się między sobą” arcykapłanów i starszych w dzisiejszym, Mateuszowym fragmencie, to całkiem nie to Maryjne: „Niech mi się stanie.” Nawet nie Maryjne rozważanie spraw w sercu.
Bo im nie chodzi o Boga, tylko o siebie.
I znowu – nie wiem jak Wy, ale ja w takiej ich postawie całkiem nieźle się odnajduję. Niestety. Wobec Bożych zamiarów zwykłam grzebać w obawach, że nie podołam, w obowiązkach, że nie pozwolą no i oczywiście w całej (fałszywej!) pokorze, że są lepsi do realizacji takich, czy innych pomysłów. I w ogóle – co ci lepsi sobie o mnie pomyślą?!
Taaaak. Wszystko to było, zanim Adwent z Jordanem na dobre się rozpoczął.
Tymczasem kto jak kto, ale Ojciec Franciszek, zwykle bardziej poruszony słowem Boga, niż człowieka, na takie moje gadanie się nie nabierze. I dobrze.
Kocham go za tę prostotę, w której mi mówi:
Dobrze, że masz obawy. Każdy świadomy człowiek, uznający własne granice, czasem powinien je mieć (por. DD I/108).
Kiedy opowiada mi swoją historię o ciężkiej pracy, podejmowanej od dziecka, o ślęczeniu nad książkami i o tytanicznym zaangażowaniu w budowanie Towarzystwa, zdaje się mówić do mnie w tym swoim „powtórkowym” stylu, który dobrze znam z Dziennika: Obowiązki, obowiązki, obowiązki – a kto ich nie ma? Zresztą, zgodnie z regułą starożytnych pustelników, całkiem dobrze być zajętym (por. DD I/88).
Moją fałszywą pokorę zawsze załatwia jednym zdaniem, pożyczonym od św. Teresy z Avila: Pokora jest prawdą (DD I/78).
A za lepszych, których reakcji czasem się obawiam, każe mi codziennie z serca dziękować, bo gdyby ich nie było, to co by tu teraz było (por. DD I/24)?
Już dawno się zorientowałam, że nie ma po co przy Ojcu Jordanie w kółko powtarzać, że się do czegoś nie nadaję. Bo odpowiada mi tak, jak miewał w zwyczaju: Czasem Bóg do realizacji swoich zamiarów wybiera osoby całkowicie nie nadające się do tego celu. I chyba tylko dlatego, że zachowuje łagodność w charakterze i słowach (DD I/25), nie ucina mojego marudzenia w sposób bardziej dosadny.
Chociaż całe życie Jordan dawał się poruszać Bogu, moje: „Jakim prawem?”, „nie rusza” go w ogóle. Może dlatego, że dobrze pamięta uwagi cenzorów o jego dziele w stylu: Jakim prawem ci Niemcy, uwarunkowani protestancką mentalnością i tamtejszym środowiskiem, pozwalają sobie przyjeżdżać do Rzymu i nas pouczać?
Czasem mu mówię – No właśnie! A jak o mnie kiedyś powiedzą: „Jakim prawem ta kobieta skądinąd, nieuwarunkowana salwatoriańską mentalnością, pozwala sobie na jakieś pouczenia, które potem czytają również ci ze ścisłych kręgów SDS?” – to co?!…
A on wtedy już nic nie mówi, tylko klęka przed Tabernakulum. I głosi mi kazanie bez słów. O tym, że zawsze lepiej się modlić, niż fantazjować. W ostateczności, wykłada kawę na ławę: Obstaję przy tym, by pilnować wyobraźni (DD IV/36).
Tak naprawdę od początku tegorocznego Adwentu Ojciec Jordan powtarza mi słowa, które są dziś u góry wpisu: Staraj się o poznanie prawdy i angażuj się dla niej. W niej szukaj praw do poruszeń, które ci towarzyszą.
O jaką prawdę mu chodzi?
O prawdę o nim? O Ojcu Franciszku? Niekoniecznie, a już na pewno nie tylko. Dobrze jest go odkrywać, ale on i tak powie, że o nim to możliwie mało, a najlepiej w ogóle.
O prawdę o nas? To już bardziej, bo w jego towarzystwie może się okazać, że prawda o nas jest zupełnie inna i niekoniecznie gorsza, niż nam się wydaje. Jordan mówi zresztą, że takie sprawy, zamiast roztrząsać w sobie, najlepiej konsultować z Opatrznością: Bóg cieszy się mną i patrzenie na mnie podoba mu się o wiele bardziej, niż wszystkie inne rzeczy stworzone, albo jeszcze do stworzenia (DD I/34).
A najbardziej i zawsze chodzi Ojcu Franciszkowi o Tego, który JEST Prawdą. I który jest blisko. Nie tylko dlatego, że Adwent już „przepołowiony”.
On jest już blisko, bo zawsze jest blisko wszystkich moich „przyczajek” (No, to robić ten Adwent z Jordanem, czy nie robić?), zagrywek (A komu to w ogóle potrzebne?), tuż obok mojego kombinowania, jak Go podejść, żeby tylko wyszło na moje (A nie mówiłam, że się do tego nie nadaję?). Jest blisko wszystkich moich prób naginania prawdy o Nim, albo o mnie do swoich potrzeb, a raczej: do nawyków, zawsze prostszych i wygodniejszych, niż wola Boża.
On jest blisko tego całego bajzlu z jednego powodu – z miłości. Zresztą, przecież to miłość sprawiła, że On stał się jednym z nas. Bliżej już się nie da podejść, żeby poruszyć…
I chyba dlatego ten Adwent z Jordanem wciąż trwa i ma się dobrze.
Jak widać – nie zaczął się z przypadku, ani z nudów, ani z ambicji.
Zaczął się z poruszającej miłości, którą On sam daje, komu chce. Na długo przed założeniem tego bloga i mimo wszystkich moich prób robienia czegoś innego.
Takie jest prawo poruszenia Bożego i Jordanowej pasji, że – w tylko im znany sposób – obejmują nas wszystkich.
Dlatego, co jedna napisze, inni gotowi są codziennie czytać.
A nawet puszczać w świat (swoją drogą, akurat w tych dniach, „świat” pasuje idealnie – kto może pojąć niech pojmuje ;)).
Z poruszonego serca dziękuję, że ciągle tu wszyscy ze mną jesteście.
Ojcze Franciszku, angażuj nas i prowadź dalej, do Prawdy, którą ty już znasz.