We wszelkim swoim czynie i zaniechaniu miej zawsze tylko Chwałę Bożą przed oczyma.
DD I/175
Dziś – na półmetku (już!) Adwentu z Jordanem – Ewangelia wspomina o Janie Chrzcicielu, wielkim nauczycielu adwentowego czuwania. Uśmiecham się, bo imię chrzcielne Ojca Franciszka to Johann Baptist – czyli właśnie Jan Chrzciciel. Dobrze spotkać obu w tym Adwencie. Pierwszy i nie ostatni raz.
Nie wiem, czy rodzice Ojca Jordana – Lorenz i Notburga, wybierając imię dla syna, przypuszczali, jak bardzo „upodobni się” do swojego patrona – potomka Elżbiety i Zachariasza.
Może to śmiała teza, ale obaj – Jan Chrzciciel z Ain Karem i Jan Chrzciciel z Gurtweil – naprawdę są do siebie podobni. Niemal jak przyjaciele: To samo chcieć i nie chcieć tego samego, to dopiero stanowi o prawdziwej przyjaźni (DD IV/28). Widać to podobieństwo i w rzeczach prostych, i w rzeczach wielkich. W surowości względem siebie i w troskliwości wobec innych. W wierności swojemu powołaniu i w nieustannym „robieniu miejsca” dla Zbawiciela, przychodzącego do ludzi.
Cieszy mnie, że dziś w Ewangelii (por. Mt 11, 11-15) Jezus mówi o Janie Chrzcicielu, że nie powstał na ziemi człowiek większy od niego. I cieszy mnie, że jego imiennik – Jan Chrzciciel Jordan – też stał się wielki przed Bogiem (por. DD I/31).
O obu można powiedzieć: pasjonaci.
Skupieni zawsze na świętej sprawie i nigdy na sobie. Na Bożej chwale, a nie pochwałach od ludzi. W Biblii czytam słowa Jana Chrzciciela: „Idzie mocniejszy ode mnie” (por. Łk 3,16); a w Jordanowym Dzienniku: Wszystko dla Boga i dla Jego świętej sprawy (DD III/17). O sobie mówią jedno i to samo: Nie jestem godzien…
Obaj całe życie przeżyli ze Zbawicielem i dla Zbawiciela.
Św. Łukasz podaje, że Jan Elżbiety „komunikował” to już w łonie matki (por. Łk 1, 44); Jan Notburgi też wcześnie dawał temu wyraz, gdy, we wspomnieniach brata, po Pierwszej Komunii „wydawał się odmieniony”…
Do obu pasuje Jordanowe: nie możesz spocząć.
Wytrwali do końca w postanowieniach, choć po ludzku rzecz biorąc – obaj mogliby sobie chociaż trochę odpuścić. Weźmy tego z Biblii: codzienność na pustyni, twarda asceza, jedzenie skromne i o raczej wątpliwych walorach smakowych (kto by jadł szarańczę?!). Ten z Dziennika też nie żywił się najlepiej (dla odmiany – spalone kasztany…), nakładał na siebie ciężką pokutę (por. DD I/198), a jego samotność bywała gorsza, niż pustynia.
Obaj znają moc modlitwy – Rozważ, jaką siłę i jaką pociechę znalazłeś dzięki modlitwie!- DD II/30).
Żeby służyć tłumom ludzi nad Jordanem, Jan Chrzciciel trwał na pustyni sam na sam z Bogiem. Żeby ratować wszystkich Ojciec Jordan w samotności, przez długie godziny, klęczał w kaplicy przed Tabernakulum. Obaj z modlitwy czerpali siły do intensywnie przeżywanej codzienności. Trudnej do końca: w więzieniu, w przytułku dla ubogich…
Jakby nie patrzeć – obaj kochali jak wariaci.
Z miłości do Boga i bliźniego nadstawiali karku, jak ci ewangeliczni gwałtownicy, zdobywający Królestwo Boże.
Dobrze spotkać ich na adwentowej drodze, która przecież swój ostateczny cel ma właśnie Tam…
Jezu, Zbawicielu świata, za wstawiennictwem Jana Chrzciciela – jednego i drugiego – prowadź nas wszystkich tam, gdzie oni już doszli – do Ciebie samego.
Jedna uwaga do wpisu “Spotkanie”