Nie ustawajcie w gorącej, pokornej modlitwie, przez akty wiary, nadziei i miłości; szczególnie w tych dniach wołajcie do Boga, abyście otrzymali wielką ufność.
Kapituła 11.02.1898
Dwaj niewidomi, którzy idą dziś za Jezusem głośno wołając o litość, naprawdę dają mi do myślenia. Bo choć nie widzą, to wiedzą. Wiedzą do Kogo, jak i o co wołać.
Św. Mateusz w perykopie na dziś pisze, że Jezus przechodził, a oni szli za Nim (por. Mt 9,27-31). Musieli więc jakoś wiedzieć, że to On. I musieli też wiedzieć, że jeśli to On – na próżno nie wołają. To jest wiara, o której w Ewangelii wspomina sam Jezus: stanąć ponad cudzymi opiniami, ponad własnym oporem i zwrócić się całym sercem do Niego. Otwarcie zaufać, że w Jego rękach jest życie i uzdrowienie. W ten sposób człowiek zrzuca wszystkie maski, pozwala Mu zahamować swój niezdrowy wstyd. Staje w prawdzie o Bogu i o sobie.
Dlaczego wołanie jest ważne? Bo wołanie do Jezusa przemienia serce, oczyszcza z przekonania, że człowiek może wszystko sam. Wołanie uczy zdawać się na Jezusa i być w tym cierpliwym i wytrwałym. Może dlatego czasem Jezus zwleka z odpowiedzią i pozwala nam dłużej wołać, tak jak tym dwóm niewidomym z Ewangelii. Chodzi Mu o nasze serca, które potrzebują nieraz długiego wołania, aby się zmienić.
Ciekawe jest to, co wołają do Jezusa niewidomi. „Ulituj się” zwykle słyszymy od razu jako „uzdrów”, zważywszy na to, że w wielu miejscach Ewangelii wołali tak ludzie zmagający się z cierpieniem i chorobą. Ale w gruncie rzeczy – to jest prośba o Boże zmiłowanie. I tak, owocem tej modlitwy może być upragnione zdrowie. Ale Boże zmiłowanie to także udzielenie łaski mężnego serca, które po prostu wytrwa w trudnym położeniu. Albo inny Boży dar – drugi człowiek, którego serdeczna obecność pomaga mądrzej i dojrzalej patrzeć na niełatwą rzeczywistość.
Bł. Franciszek Jordan rozumiałby determinację niewidomych. On również, doświadczając cierpienia, wołał do Jezusa o litość (O Panie, cierpię! Zmiłuj się nade mną! – DD II/108; O Zbawicielu, zmiłuj się nad nami. Bądź dla nas Zbawicielem! – DD I/210). Trzydzieści lat czekania na realizację apostolskiego dzieła nauczyło go, co znaczy wołać do Niego wytrwale, pomimo kryzysów czy ciągłej krytyki ze strony innych. Wiedział dobrze – za Jezusem naprawdę trzeba iść do końca. Jak do domu.
Karty Dziennika Duchowego mówią nam dziś coś jeszcze.
Wołanie do Boga zawsze jest też jakimś nawoływaniem świata.
Bo czy nie wołają do nas te wszystkie Jordanowe wołania do Boga?
On ciągle czegoś uczy ten świat.
Jak głośno woła ten, kto w milczeniu trwa przed Najświętszym Sakramentem, a jego kolana same „mówią” najlepsze kazanie.
Jak głośno wołają do świata ciche osoby, które każdego dnia dobrze mówią Panu Bogu o drugim człowieku.
Jak głośno wołają drobne gesty, słowa dyskretnie przemienione w czyny.
Jak głośno wołają spojrzenia, miłość dogadująca się bez słów.
Jak głośno woła do świata życie, które naprawdę żyje Bogiem.