Pielęgnuj modlitwę dziękczynienia; wtedy Bóg obdarzy cię coraz większymi łaskami w coraz większym nadmiarze!
DD I/75
Dzisiaj Słowu z Jordanem stuknął trzeci rok. Był 20 sierpnia 2018 roku, niedługo przed stuleciem śmierci Ojca Franciszka, kiedy pierwszy raz z drżeniem wzięłam do ręki Dziennik Duchowy. A dokładnie rok później – 20 sierpnia 2019 roku – opublikowałam tutaj „Jordanową lekcję pierwszą”. Czy się bałam? Tak bardzo, jak bardzo wiedziałam, że jeśli robić takie szaleństwa, to tylko z Jezusem.
Dziś – 20 sierpnia 2022 roku – myślę sobie: trzy lata, mało to, czy wiele? W świecie technologii to, co jeszcze dwa lata temu było nowoczesne, a rok temu w porządku, dziś już jest całkiem przestarzałe. Wielką biedą jest, gdy podobnie traktuje się ludzi, jakoby ci „z innych czasów” byli już nieużyteczni. Niejedna biografia pokazuje, jak bardzo można się – tak myśląc – pomylić. I jak wiele ostatecznie przez to stracić.
A święci i błogosławieni szczególnie poruszają ponadczasowością. Choć w większości żyli, zanim żeśmy się urodzili, mogą okazać się najlepszymi towarzyszami „tu i teraz”. Także dlatego powstało Słowo z Jordanem.
Zerkam do Słowa właśnie, by zobaczyć, co dziś – w tę „rocznicę” – ma jako pierwsze do powiedzenia. Ono zawsze wie, co powiedzieć, ja niekoniecznie. I okazuje się, że to, co w Ewangelii Jezus odnosi do faryzeuszów i uczonych w Piśmie (por. Mt 23, 1-12) może śmiało dotyczyć i tych, co piszą blogi: „Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać”. Ja wcale nie czuję się wolna od tej pokusy. Raz po raz przychodzi mi się z nią zmierzyć. Najogólniej mówiąc – regularne wpisy to czasochłonny wysiłek, za który chciałoby się zostać przynajmniej zauważonym. A najlepiej – pochwalonym.
Gdy zakładałam tę stronę zastanawiałam się: jakby to widział Franciszek Jordan? Wtedy nie był jeszcze ogłoszony błogosławionym, ale należało spytać go o zdanie, skoro decyduję się cokolwiek komukolwiek o nim opowiadać. Zatem – jakby on chciał? Byłam wtedy po wstępnej lekturze Dziennika, znałam różne notatki, choćby tę: Wykonaj zamiar, jeśli taka jest Wola Boża! Bądź jednak zawsze bardzo pokorny, ponieważ wszystko, co dobrego się dzieje, jest sprawą Boga, nie twoją! (DD I/151). O, albo tę: Nie pokazuj się, gdzie nie jest to konieczne, lecz raczej pozostań ukryty i nieznany! To pomoże ci w postępie (DD I/62). Czyli nie będzie chciał tu „grać pierwszych skrzypiec”. Za nic ten biedny robaczek (por. DD III/13) nie postawi siebie w centrum. I zdecydowanie lepiej, żebym i ja się tam nie pchała…
Skoro Błogosławiony mawiał, żeby dla ratowania dusz wykorzystać każdy dozwolony środek (por. DD II/13), WordPressa by się nie bał. Jego pasja ratowania wszystkich postawiła sprawę jasno – cokolwiek zrobisz, masz pragnąć życia Ewangelią i nią żyć. To jest fundament, istota, sens. Żyjesz przed Bogiem, żyjesz dla Boga. Reszta ważna jest o tyle, o ile do Niego prowadzi (Pierwsze i najważniejsze jest, i powinno być zawsze dla ciebie, stać się, żyć i umrzeć świętym i miłym Bogu. Coś, co nie prowadzi do tego celu albo przeszkadza ci w tym, usuń z pomocą łaski Bożej! Stań się wielki przed Bogiem, a nie przed światem! – DD I/31). Tak oto Chrystus stał się miarą i przewodnikiem dla mojego ludzkiego doświadczenia przyjaźni z Błogosławionym. A on sam, w taki czy inny sposób opowiadając mi o sobie, nie pozwolił (i nie pozwala!) zapomnieć, że Słowo Boże przemawia do nas naprawdę i robi to także za pośrednictwem wolnej od upiększeń rzeczywistości ludzkiej egzystencji, zanurzonej w historii.
Czyli… wszystko ma się tu dziać tak, by nie przesłonić Ojca, który jest w niebie. Wszystko tak, by nie przesłonić Jezusa. Ani sobą, ani nikim innym. Zarzut pod adresem uczonych w Piśmie i faryzeuszy w dzisiejszej Ewangelii dotyczy właśnie tego. Koncentrują uwagę na sobie, na swoich słowach i swoich czynach. Samych siebie stawiają w centrum. Czynią z samych siebie ostateczne autorytety i punkty odniesienia. Tymczasem chodzi o to, by wszystko skierowane było ku Bogu: Wszystko dla Boga, wszystko – wszystko. Oddaj Mu się cały i bez reszty! O mój Boże, i moje wszystko! (DD II/60). Z Niego bije przecież blask prawdy. Tylko On – Bóg jedyny i prawdziwy (por. J 17,3; DD I/83; 178) – jest odpowiedzią na pytanie o dobro. Prowokuje ta Ewangelia, by zawołać: Oby nigdy nie stać się przeszkodą, która stanie ludziom na drodze do Niego! Albo zacytować Błogosławionego: Nikomu nie być przeszkodą, a dla wszystkich być pomocą! (DD III/16). Naprawdę nie wolno uzurpować sobie autorytetu Jezusa: O Jezu, o Jezu, o Jezu! Ty wiesz, Ty możesz i Ty chcesz (DD II/64). Jakkolwiek bywa to trudne, o to też chodzi na tym blogu: nie przesłaniać…
Ewangelia mówi dziś o faryzeuszach także i to: „Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.” To chyba ważne zdanie na tę blogową rocznicę. Ludzie chętniej przyjmą ciężary, jeśli dostaną je od kogoś, kto sam je nosi. Chętniej przyjmą słowa, jeśli dotrą do ich uszu przekazane przez kogoś, kto sam się z nich uczy. Cokolwiek przechodzi przez nasze usta i nasze ręce, powinno najpierw zatrzymać się w nas. Powinno „szturchnąć” nasze serce, jakoś wychować, pomóc nam dojrzeć. To samo daje do zrozumienia Dziennik Duchowy, pełen napomnień, które Błogosławiony czynił sam sobie. Tego, czego uczył współbraci, zawsze najpierw wymagał od samego siebie i siebie z tego sumiennie rozliczał. To istotna wskazówka dla dalszych losów tego bloga: w pierwszej kolejności piszę go dla siebie i siebie wzywam, by nie kończyć na słowach („Mówią bowiem, ale sami nie czynią”). I – tak z całą uczciwością – pochylona nad Pismem Świętym i Dziennikiem Duchowym, nie daję przecież swojego słowa, a tylko przekazuję to, do czego w gruncie rzeczy wciąż nie dorastam. Czyli – tak czy inaczej – ciągle próbuję dać się Bogu nawrócić, nie zapominając, że nawrócenie oznacza również powrót do darów, którymi On już nas obdarzył (Dusza, która nie rozpozna, że otrzymała od Boga wielkie dary, nigdy się nie otworzy, aby uczynić coś wielkiego dla Boga – DD I/78).
A propos darów – to jest dobry moment, by wspomnieć coś jeszcze. Nigdy nie ukrywałam, że moja zażyłość z bł. Franciszkiem Jordanem zaczęła się od ludzi. Tak, na początku było Słowo, ale on sam dał się poznać przez ludzi, świadomych mocy Słowa, które dziś mówi: „wy wszyscy jesteście braćmi” i sensu ewangelicznego wezwania do bycia sługą. I tu zwykle moje świadectwo na ten temat się kończy. Poza tym, czym się zdecydujemy podzielić z innymi, jest jeszcze błogosławiona reszta „spraw między nami a ukochanym Bogiem”, jak zresztą nazywał bł. Franciszek swój Dziennik Duchowy. To oczywiste: przestrzeń przeżywania czegoś przerasta przestrzeń opowiadania o tym. Pozostaje coś, co wymyka się wszelkim opisom. Ale przychodzi mi dziś nieśmiało na myśl, trochę za sprawą wspominanego w liturgii św. Bernarda i jego cytatu, który znalazł się w Dzienniku i u góry tego wpisu, że szczere dziękczynienie za drugich zawsze jest oddawaniem chwały Bogu, który w nich i przez nich działa. A jakby co, zawsze mogę powiedzieć: wszystko przez Ewangelię 😉
Ten, któremu najwięcej zawdzięczam, jeśli chodzi o poznanie bł. Franciszka Jordana jest pierwszym księdzem, od którego usłyszałam, że czegoś nie wie o Bogu. Choć od lat „siedzi” w Słowie, choć dobrze zna poruszenia intelektualne – ani nie umie, ani nie zamierza tego wyjaśniać, bo to przerasta jego głowę. Tym samym przekonał mnie, że wie coś o prawdziwym Bogu. I – pewnie nie zdając sobie z tego sprawy – zrobił coś absolutnie kluczowego dla mojej wiary. Z właściwą sobie pokorą podprowadził pod Tajemnicę. Z delikatnością należną tej Tajemnicy, którą jest Bóg i tej tajemnicy, którą jest drugi człowiek. I pokazał, że można iść i nasycać się przebywaniem w niej. I nigdy nie być nią znużonym, ale zawsze oczarowanym (ciekawe, że po latach w litanii za wstawiennictwem bł. Franciszka Jordana znalazło się wezwanie: „Oczarowany Bogiem kapłanie…”) i rześkim, i skupionym, i wciąż otwartym na nowe, które jeszcze Bóg – Tajemnica nam odsłoni. Tak właśnie zrodziła się moja miłość do Błogosławionego, ale przede wszystkim osobista decyzja, aby świadomie być i odpowiedzialnie wrastać w Kościół, w którym żyją jego święci. Decyzja podjęta na wieczność w głębi serca, po poszukiwaniach, o których wiedział tylko Jezus.
Na koniec jeszcze jedno. W dzisiejszej Ewangelii Jezus „przemówił do tłumów i do swych uczniów”. Na tym blogu tłumów nie ma i właściwie nie zabiegam bardzo, żeby były. Lubię takie powiedzenie, które dość dobrze oddaje też sens pasji Jordanowej: „Pan Bóg umie liczyć tylko do jednego”. U bł. Franciszka brzmi to wiadomo jak: Dopóki jest na świecie jeszcze jeden człowiek, który nie zna Boga i nie kocha Go ponad wszystko, nie możesz ani chwili spocząć (DD II/1).
Taki jest prawdziwy Bóg – nie patrzy na nas, jak na tłum, ale postrzega każdego jako wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju osobę. Z niepowtarzalną historią, ze swoim własnym, idealnie przez Niego dobranym zestawem darów do przekazywania i pomnażania. Jest tu, wśród Czytelników, ktoś taki i jest ktoś taki… I jeszcze taki. I jeszcze ktoś inny… Każdy niepodobny do drugiego. Każdy jeden jedyny. Jedyny dla jedynego Boga.
I za każdego z Was, niepowtarzalnego – Jemu dzięki!
Słowo zawsze wie co powiedzieć: „Pan sam niech Was szczęściem obdarzy!” [por. Ps 85 (84), 9ab i 10. 11-12. 13-14].