Skąd właściwie ten blog? Przecież jakiś czas temu hasło „Ojciec Franciszek Jordan” nie mówiło mi praktycznie nic…
Potem zaczęło mówić trochę: Założyciel Towarzystwa Boskiego Zbawiciela (salwatorianów), Sługa Boży, którego proces beatyfikacyjny ciągnie się blisko osiemdziesiąt lat, a poza tym całkiem ładnie malują go na obrazach.
Aż wreszcie, gdzieś zza tych obrazów, które widywałam na ścianach w domu rekolekcyjnym krakowskich salwatorianów i które mijałam dość obojętnie (w końcu każde zgromadzenie ma jakiegoś założyciela), wyłonił mi się Jordan wciąż żywy, mimo że nie żyjący już od tak dawna.
Doskonale zorientowany w dzisiejszym świecie, chociaż wydawałoby się, że żył, głosił i działał w zupełnie innym. Zasłuchany i zakochany w Słowie Bożym świadek miłości Zbawiciela. Kapłan z wielkim pragnieniem Boga i taką wrażliwością na drugiego człowieka, za którą tęsknią ludzie wszystkich czasów. Bliski jak przyjaciel, inspirujący jak ojciec.
Bardzo chciałam go lepiej poznać. I okazało się, że nie jest to wcale takie trudne. Ba! Że już go nawet trochę znam…
Bo zanim wpadły mi w ręce dostępne książki o Ojcu Franciszku, spisane i zachowane w jego Dzienniku Duchowym myśli i modlitwy, Jordan pozwolił mi się czytać w języku codziennego życia tych, których jest Założycielem – salwatorianów i salwatorianek. To oni dali mi pierwszą Jordanową lekcję i opowiedzieli o swoim Ojcu, być może w ogóle nie zdając sobie sprawy, że właśnie to robią.
Po prostu mówili to, co on mówił. Robili to, co on robił. Żyli tak, jak on uczył. A ja słuchałam, patrzyłam, doświadczałam. Nosiłam to latami w coraz bardziej poruszonym sercu. Stopniowo odkrywałam, ile dzięki temu sama się uczę, przyjmuję dla siebie, jak się rozwijam i zmieniam. Lekcje przez przykład są przecież najlepsze.
Może dlatego zapragnęłam więcej?
Sięgnęłam więc do Dziennika Duchowego, zaczęłam czytać książki o Ojcu Franciszku i słuchać nagrań mu poświęconych. Wszystko robiłam w tzw. wolnym czasie, którego zwykle mam raczej niewiele. A jednak wystarczyło, by dość nieśmiało zrodziła się między Jordanem a mną więź, którą dziś uważam za jedną z najcenniejszych w życiu i już nie boję się nazywać przyjaźnią. Chociaż nie piszę SDS po nazwisku, nie noszę habitu zakonnego jak salwatorianki, a do najbliższego kościoła salwatorianów jadę pociągiem trzy godziny – Sługa Boży Franciszek Maria od Krzyża Jordan stał się dla mnie ojcem.
On zawsze myślał o „wszystkich”, więc chcę dzielić się tą przyjaźnią z innymi. Może jego proste życie i głębokie oddanie Bogu i ludziom poruszy kogoś tak, jak kiedyś mnie. I jak wielu innych przede mną. Może…
Słuchanie Ojca Jordana „w wolnym czasie” doprowadziło i ciągle prowadzi mnie do jego pragnienia słuchania Boga „w każdym czasie”. Dlatego próbuję czytać historię i posługę Franciszka Marii od Krzyża Jordana w świetle Bożego Słowa. Zresztą – on chyba inaczej by nie chciał, bo tak właśnie przeżył całe swoje życie – ze Słowem.
Stąd nazwa tego bloga: „Słowo z Jordanem”. Tak, jak w życiu Ojca Franciszka – Bóg będzie tu mówił pierwszy. Czasem fragmentem Pisma Świętego zapisanym przez Jordana w Dzienniku, czasem słowami skierowanymi do całego Kościoła w liturgii dnia, a czasem w tylko sobie znany sposób, który stopniowo i w porę odsłoni nam wszystkim.
Blog powstał z rosnącej pasji Ojcem Franciszkiem. Ale nie tylko. Bo i z hamującego zmagania: dlaczego niby ja mam mówić o nim ludziom? I wreszcie z „odbarczającego” uznania, że przecież wszystko, co ewentualnie zechcą tutaj przeczytać inni, piszę najpierw do samej siebie. I nie piszę, bo już wiem. Piszę, by się w końcu naprawdę czegoś dowiedzieć. Może nie tyle o Jordanie, ile o sobie…
„Słowo z Jordanem” nie jest tylko „rozmową” z – daj Boże! – wkrótce błogosławionym o nim samym. On nie lubił mówić zbyt wiele o sobie. Za to mówił zawsze, wszystkim i niekoniecznie słowami – o dobroci i miłości Zbawiciela, któremu spodobało się zmieniać świat przez zwykłych ludzi.
Wciąż o tym mówi. Wszędzie i każdemu. Niech mówi do mnie, do nas!
Zapraszam wszystkich, którzy też chcą tego posłuchać 🙂
2 uwagi do wpisu “Jordanowa lekcja pierwsza”