Ratujcie dusze!
Ratujcie dusze!
Błagam i zaklinam was, ratujcie dusze!
Niech kosztuje, ile chce, ratujcie dusze!
DD II/12

Dzisiejsza Ewangelia o uzdrowieniu sparaliżowanego brzmi jak kontynuacja historii z ubiegłej środy, kiedy Jezus też obdarzał zdrowiem chorych i cierpiących. I dziś – u św. Łukasza, i wówczas – u św. Mateusza – jest informacja, że to ludzie przynoszą ludzi, którzy pragną cudu Bożej łaski.

Można by powiedzieć: kolejna odsłona pasji Jordanowej. No bo to musi być wielka pasja: zdecydować się dotrzeć do Jezusa z paralitykiem na łożu – przez dach (por. Łk 5,17-26).  To jest decyzja, która ma konsekwencje: podjęcie ryzyka, wysiłku, narażenie się na krytykę, czy drwiny ogółu. Ale – jakby nie było – liczy się człowiek, który po prostu potrzebuje doświadczyć „mocy Pańskiej”.

Mogłabym ambitnie ulokować się gdzieś obok tych dźwigających łoże mężczyzn i odczytać perykopę na dziś jako znak, że pójście drogą wyznaczaną życiem i dziełem bł. Franciszka od Krzyża równa się gotowość do każdej posługi wobec wszystkich, którzy potrzebują Zbawiciela. I byłoby to w porządku. Zgadzałoby się z tym, czego dane mi było swego czasu osobiście doświadczyć pośród Jordanowych synów.

Ale słowo Boże robi mi dziś miejsce na łożu – tuż obok paralityka. Nie tylko dlatego, że nie są mi obce odmawiające posłuszeństwa nogi, ani przenoszące mnie ręce innych, gdy o własnych siłach nie mogłam się przedostać nigdzie (na szczęście mogli korzystać z drzwi, nie musieli przez dach ;)). Błogosławiony Franciszek Maria od Krzyża daje mi na to miejsce przyzwolenie. Każdą swoją notatką w której „nie czaruje”, nie udaje, nie kozaczy, tylko uczciwie przyznaje jak jest: Panie, jak bardzo cierpię. Pomóż mi jednak! (por. DD II/105); O Panie! Jak cierpię! (por. DD II/107); Opresja i lęk spadały na mnie w nadmiarze. Powstań, Panie, pomóż mi! Ty sam jeden, Panie, wiesz, jak bardzo cierpię. Bądź moim potężnym Wspomożycielem, przez wzgląd na Twe imię, które chciałem sławić! (por. DD II/112). Albo gdy pisze sobie tak po prostu: byłem chory (DD II/11; III/14). Gdy nie boi się uznać własnej słabości, kryzysu, „paraliżu duchowego”, ale i takiego stanu fizycznego, który pozbawia go samodzielności: Muszę pozwolić się obsługiwać jak dziecko (por. DD, Ostatnie słowa). Jakby mnie chciał jeszcze skuteczniej nauczyć: jeśli chcesz być głęboko wrażliwa na innych, bądź nie mniej wrażliwa na siebie. Zresztą, już nie raz słyszałam to samo od Jordanowych synów…

Zatem – to też jest ważna odsłona pasji Jordanowej. Bóg ratuje przez ludzi, którzy nas „niosą”. Przez tych żyjących tuż obok, odważnych, zdecydowanych, aby nas przenieść przez życiowe dachy i złożyć u stóp Pana. Którzy podtrzymują nas swoją modlitwą, kiedy z „osłabłymi rękami i omdlałymi kolanami” (por. Iz 35,1-10) snujemy się z dnia na dzień, tracąc w sobie „czucie” nadziei. Pokochać pasję bł. Franciszka to z przekonaniem przyjąć, że owszem – Bóg posyła nas do ratowania innych, ale i nas samych On chce ratować przez wiarę tych, co nas w porę „złapią”. Choćby wówczas, kiedy pomysły na nawrócenie zdają się spełznąć na niczym, kiedy nasza miłość została odrzucona, kiedy po prostu coś nie wyszło i znowu „leżymy”. Przecież dla bł. Franciszka to też nie było obce…

Pokochać i wybrać Jordanową pasję to zaryzykować i wziąć na plecy ludzki los. Ale to także zaryzykować i pozwolić innym, żeby nas ponieśli. Z całą uczciwością – jedno i drugie kosztuje ile chce. Ale czasem dopiero wtedy, gdy damy się ponieść, dostrzegamy Izajaszową „wspaniałość naszego Boga” i naprawdę czujemy tę Jordanową przede wszystkim wdzięczność.

Błogosławiony Franciszku od Krzyża, wypraszaj nam u Boga serca wrażliwe na innych i na samych siebie.

Dodaj komentarz