Jest potwierdzone, że nie wierzy ten, kto nie chce naprawdę wierzyć…
DD III/16
Zawsze mnie to zastanawiało w dzisiejszej Ewangelii – jak to jest, że w odpowiedzi na mocne słowa niektórzy ludzie zaczynają wierzyć w Jezusa? Jak to jest, że część słuchaczy wpada w coraz większą złość, a w innych wzbudza to prawdziwą wiarę?
Święty Jan opowiada dziś, jak Jezus staje z ludźmi twarzą w twarz i już bez żadnych ogródek mówi Kim jest (por. J 8,21-30). Daje do zrozumienia, że świetnie wie, skąd przyszedł, rozumie jaki jest sens Jego misji. Może właśnie dlatego, że prawdę o sobie wypowiada w mocnych słowach – staje się przekonujący, wyrazisty, wiadomo, o co Mu chodzi, czego chce od ludzi, czego się po nich spodziewa. Pochylam się nad Janową perykopą, a może bardziej ta perykopa pochyla się dziś nade mną i uczy: niektórych słów Jezusa trudno słuchać, ale czy nie one właśnie najwięcej dają mi do myślenia?
Słucham słów dzisiejszej Ewangelii i wychodzi mi na to, że dobry chrześcijanin to wyrazisty chrześcijanin. Czasem myślę o tym przygotowując się do katechez z licealistami: jeśli ktoś, kto nie wierzy w Jezusa, widzi chrześcijanina, który nie za bardzo wie, o co mu w życiu chodzi i czemu (Komu!) chce być wierny; jeśli spotyka ludzi, którzy do Kościoła się przyznają, a jednocześnie chwieją się na wszystkie strony, podejmują wybory niekonsekwentnie i życiem zaprzeczają temu, w co wierzą – to jak taki ktoś ma dojść do poznania prawdziwego Boga? Radzę się Ojca Jordana: (…) musimy wierzyć we wszystko, cokolwiek powiedział Chrystus, Syn Boga, we wszystko, co podaje do wierzenia święty Kościół rzymski. W jaki sposób można posiąść tak wielką wiarę? Po pierwsze, powinniśmy mocno wierzyć w to, co powiedział Chrystus i co podaje do wierzenia święty Kościół. Po drugie, musimy się modlić, aby Bóg pomnażał naszą wiarę. Po trzecie, potrzebne jest nam natchnienie, aby nasze myśli i działania zostały skierowane… wszędzie zgodnie z prawdą, zgodnie z nauką Chrystusa! Ćwiczmy się w wierze (Kapituła z 18.02.1898 r.).
Zatem to oczywiste: potrzebujemy przede wszystkim wierności Bogu i Ewangelii, ale coraz bardziej potrzebujemy również zdecydowania i konsekwencji w naszej wierze. Mówią, że skończyły się czasy, kiedy wierzący był jakoś „zabezpieczony”, choćby wiarą swojego środowiska, wiarą rodziny. Ale tak szczerze – czy w czasach Jordana – chociaż odległych – nie było podobnie? Przecież sam pisał o czasach charakteryzujących się obojętnością (por. DD I/85). Pewnie i on spotykał ludzi łatwo dostosowujących się do każdych okoliczności i był świadomy, że osoby z mocnymi kręgosłupami wiary są na wagę złota. Tak też formował współbraci: Swoje poglądy powinniście mierzyć wiarą, a nie sądami ludzkimi. Sądy świata są często zupełnie nietrafne! Weźcie dwóch ludzi, którzy osądzają jakąś rzecz – jak bardzo różnią się sądy człowieka wierzącego i niewierzącego. (Kapituła z 18.02.1898r.); Smutne jest to, że w naszych czasach wiara tak bardzo zanika. Dlatego tym bardziej powinniśmy dawać dobry przykład, żyjąc i działając ożywiani tą wiarą i zaufaniem. Wiecie, że w Ewangelii Duch Święty tak mocno o tym przypomina, a sam Zbawiciel mówi: Fides tua te salvum fecit. Jak często pojawia się to na Boskich ustach, a mimo to – jak niewiele wiary i zaufania żywi człowiek w swoim życiu, pracach i przedsięwzięciach? Jak często liczy na własną obrotność, na ludzkie rachuby i nie myśli o tym, od którego przychodzi wszelka nasza pomoc! (Kapituła z 27.04.1894 r.) W podobnym duchu Ojciec Założyciel wzywał też samego siebie: Z całą mocą dąż do tego, żeby święta wiara we wszystkich dzieciach duchowych była stale możliwie wielka i żywa (por. DD I/210).
Cytowane u góry wpisu słowa Franciszka Jordana, zapożyczone od francuskiego biskupa Charlesa Luisa Gaya, jakoś kojarzą mi się z dzisiejszym ewangelicznym „wielu uwierzyło w Niego”. Na dodatek zostały zapisane w Dzienniku Duchowym właśnie 23 marca. Był wówczas rok 1911 – ważny czas dla Towarzystwa Boskiego Zbawiciela i to szczególnie w porze wiosennej. Societas Divini Salvatoris liczyło wówczas 418 członków z 187 kapłanami oraz posiadało 23 placówki łącznie z misją w Assam. 8 marca 1911 roku Ojciec Jordan, obchodzący wraz ze swoim Towarzystwem Boskiego Zbawiciela 30-lecie istnienia i posługi apostolskiej w Kościele, otrzymał ostateczną aprobatę Stolicy Apostolskiej dla swego zgromadzenia zakonnego. Papież Pius X przyjął Franciszka od Krzyża na prywatnej audiencji, stwierdzając: Gratuluję wam i życzę aby Towarzystwo zawsze wzrastało i czyniło wiele dobrego dla chwały Bożej i dobra Kościoła. 22 marca 1911 roku do Jordana skierowano także gratulacje od arcybiskupa Bolonii i późniejszego papieża Benedykta XV: (…) dzięki tej papieskiej aprobacie dobre owoce, które Towarzystwo już zaczęło wydawać, jeszcze bardziej się pomnożą”.
Wiele dobrych słów, a przecież nie było łatwo przez tyle lat! Tyle razy Jordan napotykał na niezrozumienie wypełniającej go pasji, różne krzywdzące sądy. Jego wielkie pragnienie chwały Bożej i zbawienia dusz, wyrastające z miłości do Ewangelii, działało jak…Ewangelia, nie tylko ta dzisiejsza: jednych porywało, innych – denerwowało. Ojciec Franciszek mógł wątpić w pomyślność rozwoju swojego dzieła. A mimo wszystko cierpliwie i prawdziwie wierzył. Po latach niezłomnej wiary w moc Zbawiciela mógł faktycznie przyznać: jest potwierdzone, że nie ma prawdziwej wiary bez zdecydowanej woli. I stawał się – na wzór Chrystusa – wyrazisty i przekonujący tak bardzo, że – jak mówią – rozpalił serca milionów. Oby Sługa Boży Franciszek Maria od Krzyża Jordan, wkrótce błogosławiony, poruszył jeszcze wielu, którym jego pasja ratowania wszystkich da niejedno do myślenia i do działania.