Obyśmy nigdy nie zapomnieli, że na ziemi mogą być ludzie, których wieczne zbawienie związał Bóg z naszą gorliwością i naszą modlitwą.
DD I/88

W dzisiejszej Ewangelii, tak jak i wczoraj, znowu jest o uzdrowieniu. Ale nie samo uzdrowienie mnie w niej porusza. Zastanawiają mnie ludzie. Ci, którzy tam są i ci, których tam… nie ma. Bo nie ma nikogo, kto wprowadziłby paralityka do sadzawki (por. J 5, 1-16).

Chory jest tak skoncentrowany na tym, że: „nie ma człowieka”, iż zdaje się nie uświadamiać sobie, że pytanie: „Czy chcesz być zdrowy?” stawia mu Bóg-Człowiek, który miałby przecież swoje sposoby docierania z łaską uzdrowienia. Ale nie dziwię się oporom sparaliżowanego. Kto cierpi tak długo, że trzydzieści osiem lat czeka na cud odzyskanego zdrowia i na dodatek musi się mierzyć z ludzką obojętnością – może powątpiewać, że cokolwiek się zmieni. Wkoło są przecież ludzie i jakoś nie chce się wierzyć, że wszyscy niewidomi albo sparaliżowani! To jest naprawdę trudne doświadczenie. Może po ludzku rodzić wątpliwości. Mimo że Bóg, który „sam wystarczy” – stoi obok…

Stoją obok także Żydzi, jakoś wcześniej niezainteresowani losem paralityka. A teraz – kiedy jest zdrowy – nagle żywo włączają się w jego codzienność i mają pretensje, że chodzi z noszami w szabat. Jak widać – pomocników zabrakło, oskarżycieli – wręcz przeciwnie…

Szabat to szabat – rozumiem. Ale czy w takim razie lepiej by było dla uzdrowionego paralityka, gdyby nadal leżał, unieruchomiony chorobą, bo wtedy nie naruszałby szabatu? Tak to jest, kiedy gorliwość myli się z nadgorliwością, a żywy człowiek z przepisem – choćby nawet obowiązującym. Jezus już przed tym przestrzegał – tylko wówczas nie chodziło o nosze, lecz o kłosy (por. Mk 2, 23-28).

Ludzie są różni. Nieraz jakby nieludzcy.

Wokół Franciszka Jordana też byli różni ludzie. Bywali i tacy, którzy traktowali go w sposób nieludzki. I całkiem nie pamiętali, że to on pierwszy wyszedł do nich z sercem na dłoni, a potem do końca bronił wielkości ich człowieczeństwa, wynikającej z odkupienia Krwią Zbawiciela. Może właśnie ze względu na Chrystusowe dzieło odkupienia Ojciec Franciszek mobilizował samego siebie słowami cytowanymi dziś u góry wpisu. Ich autorem jest Fryderyk William Faber, często przez Sługę Bożego Jordana wspominany w Dzienniku.

Dlaczego Ojciec Jordan był ludzki dla nieludzkich? Bo sam Bóg był dla nich ludzki. Mało tego – nie przestawał być dla nich Bogiem.

Sięgam znów do słów Fabera, zapisanych przez Franciszka od Krzyża w Dzienniku. Ojcu Jordanowi całe życie chodziło o to, żeby oddawać się sprawom Jezusa i troszczyć o ratunek dusz (por. DD I/27). A sprawami Jezusa są właśnie ludzie. Wszyscy. Ludzie są najważniejszymi sprawami Jezusa, bo ludzie są sprawami Jego Ojca (od razu przypomina mi się Jezus – dwunastolatek odnaleziony w świątyni, kiedy pyta zatroskanych Maryję i Józefa: „Czy nie wiedzieliście, że mam być w sprawach Ojca?” – por. Łk 2,49). Ojciec nie ma innych spraw, niż Jego dzieci. Wszystkie dzieci. Te, co się Jego jako Ojca ciągle wypierają – także…

To przy Bogu Ojcu i przy zawsze pełniącym Jego wolę Synu – bije źródło Jordanowego pragnienia: Chcę uratować wszystkich (por. DD II/46). I dlatego za wszystkich ludzi – także za tych jakby nieludzkich – Ojciec Franciszek umiał i chciał się modlić, gorliwie im służyć i za nich dziękować Bogu. Właśnie u Fabera wyczytał, że jedno „Bogu dzięki” w nieszczęściu jest warte tak wiele, jak sześć tysięcy w pomyślności (por. DD I/76). I także od Fabera zaczerpnął gotowość aktywnego wstawiania się za ubogimi (por. DD I/105). To słowo – „ubogimi” – w Dzienniku jest podkreślone. Może na znak, że termin „ubogi” można tłumaczyć na wiele sposobów? Przychodząca od razu na myśl bieda materialna, czy choroba, którą wymienia jako biedę Jordan we wspomnianej wyżej myśli, to nie wszystko. Ubogi jest i ten, komu nie tylko nie brakuje rzeczy do posiadania, ale nawet ludzi chciałby posiadać jak rzeczy. To jest bieda – nie pamiętać, co to znaczy być człowiekiem.

Ojciec Jordan chciał być jak Jezus, więc troszczył się o każdego. Pamiętał o tych, którzy przy nim trwali, jak dzieci przy ojcu. Ale ciągle myślał i o tych, których wciąż przy nim, a zwłaszcza przy Zbawicielu – nie było. A najbardziej martwił się o takich, o których wszyscy myśleli, że są, a oni już dawno przestali chcieć być ze wszystkimi.

Czego uczy dziś Franciszek od Krzyża i historia ludzi z Ewangelii? Może tego, że nie wystarczy trwać z modlitwą i gorliwością przed samym Bogiem. Nie wystarczy nawet trwać z modlitwą i gorliwością przed Bogiem, który jest otoczony swoimi dziećmi. Trzeba też, z modlitwą i gorliwością, chcieć za Nim podążać, gdy chodzi i z pytaniem: „Czy chcesz wyzdrowieć?”, szuka tych dzieci, które zapomniały, że jest ich Ojcem.

*

Część rozważania pochodzi z 2019 roku, z pierwszej inicjatywy #WielkiPostzJordanem.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s