Musimy dołożyć starań, aby dobrze wykonać nasze codzienne czynności, nawet te najzwyczajniejsze. Świętość polega mianowicie bardziej na tym niż na nadzwyczajnych akcjach, także dlatego, że te ostatnie są rzadkie.
DD I/33
Dzisiejsza Ewangelia na święto św. Andrzeja o powołaniu Apostołów stawia bardzo ważne, całkiem adwentowe pytanie: Gdzie On ich znalazł? Tam, gdzie żyli i pracowali na swoje utrzymanie. W ich zwyczajnym, prostym życiu. Jezus przyszedł, a oni po prostu byli na swoim miejscu.
Ewangelista Mateusz opisuje ten moment (por. Mt 4,18-22). Dzień, jak co dzień. Jest jezioro, są łodzie, sieci i ludzie, którzy po prostu robią swoją robotę. Szymon i Andrzej, Jakub i Jan wraz z ojcem. Ot, życie. Kto by pomyślał, że za chwilę zdarzy się coś takiego, co zmieni ich świat całkiem i natychmiast. Że wystarczy przechodzący Jezus, by nic już nie było takie, jak wcześniej.
Mogło tak być, że mordując się z tymi sieciami marzyli o czymś innym: o lepszych fuchach, większych pieniądzach, bardziej komfortowych warunkach pracy. Może bywało, że narzekali na nudę i szarość życia, pewnie znali ten stan: „ Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły” (Iz 49,4), w końcu jest w Bożym słowie i to: „nic żeśmy nie ułowili” (Łk 5,5). Ale krok po kroku, wiernie szli po swojej drodze. Dzień za dniem podejmowali obowiązki i wywiązywali się z nich najlepiej jak umieli. Nie bujali w obłokach, nie liczyli na mannę z nieba. Ich życie nie było chyba szczególnie ciekawe ani atrakcyjne. Ale było jakie ma być – prawdziwe. I może właśnie dlatego, że niczego nie udawali – odważyli się na tę szaloną decyzję: zostawić wszystko – ojca, łodzie, sieci i ryby do złowienia i wejść na nową drogę „rybaków ludzi”. Wiedzieli, że nikt ich życia nie przeżyje za nich. Nie da się przecież w czyimś imieniu pójść za Jezusem. Za Nim trzeba się opowiedzieć osobiście.
Pasuje mi dzisiejsza Ewangelia do życia Sługi Bożego Franciszka Jordana. On wiedział co to zwykła robota i się od niej nie wymigiwał, a codzienny wysiłek kształtował także jego wnętrze. Nie udawał kogoś innego niż jest, nie kreował lepszego wizerunku samego siebie (Lepiej być biednym robaczkiem, jeśli Bóg tego chce… niż Serafinem, jeśli Bóg tego nie chce – DD III/13). Zawsze robił to, co do niego należy (Wypełniaj zawsze obowiązki – DD I/92; Niech Bóg Wszechmocny mi dopomoże, abym zawsze, aż do mojej śmierci, obowiązki tego urzędu wypełniał wiernie i święcie sprawował – DD I/110; , (…) abyśmy, jeśli zostanie nam dany jeszcze jeden rok, na jego zakończenie mogli powiedzieć: szedłem drogą ku niebu – Kapituła, 31.12 1898 r.). I pokazał jak mało kto, że szarość życia nie przeszkadza ani wielkim pragnieniom, ani Bożym zdarzeniom, bo one zwykle dzieją się w całkiem zwyczajnych okolicznościach. Przecież nawet do narodzenia wystarczyła Bogu ciemna, zimna grota…
Św. Mateusz zwraca mi uwagę, że Jezus widzi wszystko, co dzieje się w naszym życiu. Dobrze wie, do kogo mówi i o co go prosi. Ewangelia na dziś i proste życie młodego Jordana słuchającego głosu powołania pokazują, że Boga usłyszy ten, kto jest tam, gdzie powinien być. Kto robi to, co powinien robić. I kto jest przed Nim po prostu sobą, nikim innym.
Franciszek od Krzyża pewnie nie raz czytał sobie tę dzisiejszą Mateuszową Ewangelię. Znalazłam zresztą jej fragment w Dzienniku, zapisał go w 1880 roku, modląc się za swoje Towarzystwo i planując jego działalność: Pójdźcie za mną, a uczynię was rybakami ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim (Mt 4,19 n; DD I/157*). Wtedy też, podczas prywatnej audiencji u Leona XIII otrzymał błogosławieństwo papieskie dla planowanego zgromadzenia.
Nie jestem z SDS, ale wśród SDS to zobaczyłam: Zawsze za Zbawicielem – nie ma lepszego kierunku. Tak się stopniowo wykuwa świętość, której nie przeszkadza zwykła, ludzka codzienność. Wręcz przeciwnie. Świętość to codzienność przeżywana z Bogiem. Obrany przez Franciszka Jordana kierunek tłumaczy sens całej jego życiowej drogi, na której odkrywał, że Moc dobrego dzieła leży w wytrwałości (DD II/57) i rozumiał, że liczy się każdy jej etap. Także ten, kiedy w cichości serca marząc o kapłaństwie czyścił koryto rzeki. Zresztą – czy i wtedy Jezus dyskretnie nie przechodził obok…?
Wchodzę nieśmiało w ten Adwent i pytam: A gdzie On mnie znajdzie, gdy już przyjdzie?
Sługo Boży Franciszku ucz nas być zawsze na swoim miejscu, byśmy świadomie i z prostotą przeżywając swoje życie, umieli oddawać je w ręce Boga.
amen
PolubieniePolubienie