Musimy dołożyć starań, aby dobrze wykonać nasze codzienne czynności, nawet te najzwyczajniejsze. Świętość polega mianowicie bardziej na tym niż na nadzwyczajnych akcjach, także dlatego że te ostatnie są rzadkie.
DD I/33
Dopiero wczoraj Maryja gościła w domu anioła, aby przyjąć Boga, dziś jest już w drodze, by służyć człowiekowi. I tak sobie myślę, że czasem jedna wyjątkowa chwila jest nam dana dla tego, co ma zdarzyć się później – czyli dla wielu zwyczajnych chwil.
To jest piękne, że Maryja nie koncentruje się na fakcie, że została wybrana. Nie zatrzymuje się na własnej wielkości. Robi to, co wynika z powołania: idzie służyć. Po to Bóg się nam objawia, by zrobić z nas sługi Jego spraw. Ona dobrze wie, że nie po to została wybrana, by czekać na ukłony. Wie, że nie po to Bóg posłał do Niej anioła, by wszystko w Jej życiu zredukowało się do tego faktu. Jej odpowiedzią jest służba.
Właśnie po tym sprawdza się autentyczność i głębię Bożych objawień oraz autentyczność i głębię wiary tego, któremu On się objawił. Kto spotkał Boga, ten powinien służyć. Kto spotkał Boga, ten spieszy do dobra, poświęcenia i oddania. Bo kiedy w człowieku zaczyna działać łaska Boża, wyjście z pomocą do innych ludzi staje się naturalnym odruchem.
Nie inaczej było u bł. Franciszka Jordana. Z każdej chwili, którą przeżywał sam na sam z Bogiem, „rodziły się” wszystkie chwile pod hasłem: nie spocząć. Z każdej szczęśliwej chwili (por. DD I/117), z wszystkich mocniejszych poruszeń wyrastał konkret ofiarnego życia, potwierdzony słowami: Jak wiele możecie zrobić, jeśli tylko będziecie robić to, co jest w waszej mocy. Ktoś kiedyś nazwał wspominane u początku Adwentu z Jordanem „doświadczenie libańskie” Błogosławionego: „zwiastowaniem”. I wiadomo, że z gór Libanu, gdzie mocno wybrzmiało w jego sercu Janowe: To jest życie wieczne, aby znali Ciebie, jedynego i prawdziwego Boga oraz Tego, którego posłałeś Jezusa Chrystusa (J 17,3), bł. Franciszek Jordan ruszył dalej, by kłaść fundamenty pod swoje apostolskie dzieło, które już do końca uczyniło go człowiekiem „w drodze”. Kimś, kto jest zawsze skierowany ku drugiemu. Nawet w końcówce życia, poniekąd całkiem zdany na siebie, nie na sobie był skoncentrowany…
W kontekście dzisiejszej Ewangelii o Maryi spieszącej się do potrzebującej Elżbiety jeszcze mocniej objawia swój sens jedno z wezwań w Dzienniku: Nie spocznijcie, aż wszyscy Jezusa Zbawiciela poznają, pokochają i będą Mu służyć! Kończy je modlitwa: Matko Zbawiciela, módl się za nami (por. DD II/70).
To jest dobre i wcale nie takie łatwe zadanie na tę końcówkę Adwentu: we właściwym czasie iść gdzie trzeba i do kogo trzeba. Nie zmarnować żadnej okazji do dobra. Tak, aby po prostu, żyjąc dzień po dniu, nie tracić czasu, który można oddać drugiemu człowiekowi.