Nigdy nie trać nadziei, moje dziecko! Ja jestem twoim Ojcem, twoim potężnym Obrońcą, Wszechmogący. Zaufaj mi mocno i przylgnij do mnie serdecznie.
DD IV/28

Dzisiejsza Ewangelia to ważna lekcja życia: nie jest tak, że kiedy płynie się z Jezusem w jednej łodzi, to już nic groźnego ani trudnego do zniesienia nie może się wydarzyć. Zarówno słowo Boże jak i świadectwo wielu świętych to podkreśla: kto zdecydował się na wspólną drogę z Jezusem, z niejedną burzą będzie musiał się zmagać. Ale już nie sam.

Nie mam prawie żadnego doświadczenia z wodą w takim „rybackim” sensie – nigdy nie widziałam morza, nie łowiłam ryb, pływać nie umiem, a łódką, a nie, przepraszam, statkiem – po Wiśle –  płynęłam raz w życiu, trzydzieści lat temu na szkolnej wycieczce. Nie wiem właściwie co to znaczy: „burza na jeziorze”. Ale skoro uczniowie – bądź co bądź – rybacy, czyli znający jakoś siłę żywiołów – przeżywają chwile grozy, to coś musi być na rzeczy. I chociaż Jezus wyrzuca im brak wiary, imponują mi w dzisiejszej perykopie (por. Mt 8,23-27). Mimo że są przerażeni, robią w sumie dużo dobrego.

Najpierw – jak pisze św. Mateusz: „poszli za Nim”, gdy wszedł do łodzi. Czyli już wiedzą, albo chociaż intuicyjnie czują, że warto za Nim podążać. A może myślą po prostu, że z Nim będą bezpieczni? Przypomina mi się tutaj bł. Franciszek mówiący do współbraci w swoje imieniny, dlaczego warto trwać przy Zbawicielu: Ocaleni i niezagrożeni będziecie…

Dalej w Ewangelii  – gdy rozszalała się burza – uczniowie też postąpili właściwie, to znaczy „przystąpili do Niego i obudzili Go”. Naprawdę nic lepszego nie mogli wtedy zrobić. A przecież mogliby podejść do tego po męsku, zadaniowo, albo – o zgrozo! – zacząć się popisywać rybackimi umiejętnościami z przekonaniem, że jakoś sobie poradzą (nie pierwsza to pewnie burza z ich udziałem). Mogliby też rzucić się z rozpaczą w wodę. Ale nie – oni po prostu budzą Jezusa (pretensja, że tu hula wiatr, a On sobie śpi, jest całkiem ludzka) i wołają Go na pomoc: „Panie, ratuj, giniemy!”. Stawiam sobie tutaj pytanie: czy w chwilach takiej czy innej życiowej burzy towarzyszy mi modlitwa, jeśli nie wielogodzinna na wzór bł. Ojca Franciszka, to chociaż akty strzeliste? Czy próbując uśpić własny strach jestem gotowa i zdolna najpierw „obudzić” Boga, czyli świadomie przeżywać Jego wszechmocną obecność? Bł. Jordan może zapytałby tak: czy dajesz się głęboko przeniknąć Jego wszechobecności? (por. DD I/141). Bo przecież: „Największym znakiem dla uczniów głoszących Dobrą Nowinę jest bezwarunkowa obecność Jezusa wszędzie i zawsze. Największym darem jest obecność Boga z nami po wszystkie dni i we wszystkich miejscach”!*  Czy kiedy staję wobec lęku moim pierwszym odruchem jest zwrócenie się do Niego? Czy pamiętam, że sama nigdy nie zamienię paniki w zdumienie, tak jak zdarzyło się w dzisiejszej Ewangelii?

To ważne pytania, a prowokuje mnie do nich nie tylko Ewangelia i zachowanie uczniów, ale i szczere słowa bł. Franciszka do współbraci o „burzach”, których doświadczało Towarzystwo Boskiego Zbawiciela. Sto razy pisałam tu na blogu takie dość niekonkretne zdanie, że dzieło bł. Jordana rosło pośród wielu trudności. Na podstawie biografii można jakoś rozwinąć ten wątek i te trudności wyliczyć czy szerzej opisać, ale dziś spisane przemówienia bł. Ojca Franciszka pozwalają mi „usłyszeć”, jak bardzo go to wszystko dotykało: Niekiedy zagrożenie było tak wielkie, że o pomoc mogłem błagać tylko Boga. Ale mimo wszystko: nawet jeśli morskie fale spiętrzyły się, to później znowu się uspokoiły, nie wyrządzając szkody. Niektórzy sądzili, że Towarzystwo nie przetrwa długo, że właśnie nadszedł czas, że mogli powiedzieć: „Teraz zostanie rozwiązane!”. I mimo to ono istnieje i nadal się rozwija”. Wiedzcie, że wielokrotnie zdarzały się sytuacje, w których trzeba było powiedzieć: Tutaj może pomóc tylko Bóg. Jedno jego wyznanie poruszyło mnie szczególnie: Jak wiele trudności spotkało mnie samego! Już na początku istnienia Towarzystwa pewien kapłan powiedział mi, że najlepiej byłoby dla mnie, gdybym opuścił Rzym. Twierdził, że w ciągu dwóch lat umrę – od tego czasu minęło tak wiele lat i pomimo słabego zdrowia Bóg nadal zachowuje mnie przy życiu (por. Kapituła 16.12.1898).

Historia z dzisiejszej Ewangelii, historia Towarzystwa Boskiego Zbawiciela i pewnie w jakiś sposób historia każdego z nas przypominają wyraźnie: Jezus nie wchodzi w ludzkie życie po to, by zrobić z niego sielankę. Nikomu też nie każe wypierać trudności. Chodzi bardziej o to, że życie z Jezusem jest radykalnie inne niż życie bez Niego, że wiara wprowadza człowieka w zupełnie nowy świat. Ale to nie znaczy, że kończą się wyzwania i trudy. Zaczyna się po prostu inne ich przeżywanie. Jeśli przyjdzie walczyć, to przyjdzie i błogosławiona ufność, że Jezus jest absolutnie po naszej stronie. Nie musimy być sam na sam z żadnym „życiowym żywiołem”. Jeśli zdarzy się nam dotknąć dna swojej bezradności – On pomoże. Bł. Franciszek od Krzyża też pisał o tym w Dzienniku: Zawsze pokładaj ufność w Panu! On przecież wszystko potrafi. On ci pomoże! (DD II/31); Nawet jeśli nie widzisz żadnego wyjścia, zaufaj Bogu i czyń swoje obowiązki! Pan ci pomoże! (DD II/92).

Jezus i tylko Jezus ma moc uciszyć każdą burzę. Tylko On ma władzę nad tym, nad czym nikt inny nie ma władzy. Wygląda na to, że w życiu będziemy lądować w sytuacjach, które nas przerastają i sam Bł. Franciszek Jordan może potwierdzić, że to raczej standard niż wyjątek. I właśnie on, który – bądźmy szczerzy – raczej był w życiu „pośród fal” niż „na fali” – daje dobrą, choć pewnie niełatwą radę na to wszystko: Zawsze, w każdej sytuacji, we wszelkich trudnościach i niebezpieczeństwach zachowujcie spokój! Zachowujcie spokój, nie budujcie na ludziach, lecz: Adiutorium nostrum in Nomine Domini!  [Nasza pomoc w imieniu Pana]; Postanówcie sobie w sposób szczególny, że wytrwacie we wszelkich burzach i cierpieniach. Dopóki nie popełnicie grzechu, jesteście jak skała na morzu: stoi ona mocno, nawet jeśli uderzają w nią fale. A nawet jeśli fale przykryją ją, ona trwa. Podobnie wy wyjdziecie zwycięsko ze wszystkich burz i niebezpieczeństw. Spróbujcie tylko, a zobaczycie (por. Imieniny Wielebnego Ojca 4.10.1899). 
Zobaczycie, jak panika zamienia się w pełne zachwytu zdumienie.

*

*Piotr Szyrszeń, Między lękiem a ufnością, ZFD 52 [lato :)] 2011, s.44.

Przy okazji – jest okazja, aby wkrótce wysłuchać więcej 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s