Zawsze, gdy ktoś wielbi Boga pobożnie i dziękuje Mu za błogosławieństwa, których udzielił (…), Wszechmogący da mu łaskawie tyle łask duchowych, ile przyniesie Mu modlitw dziękczynnych – gdy nie od razu, to na pewno przy dogodnej okazji.
DD I/76
Jakie to odpowiednie na ten Rok Dziękczynienia: „cieszyli się razem” – opowiada św. Łukasz, zapraszając nas wraz z sąsiadami i krewnymi Elżbiety i Zachariasza do ich domu, gdzie zdarzyło się to, na co tak długo czekali: urodził się syn, któremu: „Jan będzie na imię”.
Jest tu nad czym medytować – bo i radość, i zdumienie, i trochę strachu. Wszystko się przeplata, jak w życiu. Ale mnie dziś szczególnie poruszają pierwsze słowa tej Ewangelii: „Dla Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał jej tak wielkie miłosierdzie, cieszyli się z nią razem” (por. Łk 1, 57-66).
Zastanawiam się, co mi odsłania ten prosty fakt: „cieszyli się razem”. Czego mnie uczy w relacji ze Słowem, ale i w kontekście przeżywania dziękczynienia za długo wyczekiwaną beatyfikację bł. Ojca Franciszka Jordana.
Uśmiecham się, bo i tu, i tu jest rodzina. Ta w Ain Karem, co się zebrała na wieść o urodzeniu długo wyczekiwanego syna. I ta salwatoriańska, co się zebrała w Bazylice na Lateranie (czy to osobiście, czy przez transmisję), na wieść o długo wyczekiwanej beatyfikacji Ojca Założyciela.
Sąsiedzi i krewni Elżbiety się cieszą, torując w ten sposób miłosierdziu drogę przez świat. To chyba wynika z hojności Słowa, że Bóg nigdy nie daje czegoś tylko temu, kto otrzymuje od Niego dar. Każde Jego słowo, każda łaska, dana jest wszystkim.
I podobnie w tym trwającym Roku Dziękczynienia. Przecież beatyfikacja nie wydarzyła się „dla Jordana”. Ani też nie była wyłącznie dla zgromadzeń salwatoriańskich, nawet jeśli tylko oni tak mocno wyczekiwali 15 maja 2021 roku i tylko oni przeżywają 21 lipca (wspomnienie liturgiczne bł. Franciszka Jordana) w randze święta.
Pamiętam jak kilkakrotnie pytano mnie tu, na blogu, czy jestem salwatorianką świecką. W sumie to ważne pytanie. Bywało, że odpowiedź: „nie jestem” – dziwiła i prowokowała kolejne, jeszcze ważniejsze pytanie: „To kim ty jesteś?” Właśnie – kim jestem? Kim jestem i czy w ogóle jestem w tej rodzinie, skoro żyję daleko od salwatorianów i nie należę do, nazwijmy to roboczo, bo inaczej nie umiem – ścisłych kręgów SDS?
Fakt, że równie mocno jak nieoczekiwanie zżyłam się z ich Założycielem, że czekałam na 15 maja jak oni i że teraz mogę się cieszyć razem z nimi beatyfikacją bł. Franciszka Jordana, okazał się istotnym – i prostym – przypomnieniem: żyjemy w jednej ludzkiej wspólnocie i nie da się rozerwać naszych dróg i losów. Wszystko może się spotkać, jeśli jest objęte miłością i hojnością Jego – Jedynego. Tak działa Jego nadobfitość, że każdy jeden może zapytać jak król Dawid: „Kimże ja jestem, Panie mój, Boże, i czym jest mój ród, że doprowadziłeś mię aż dotąd?” (por. 2 Sm 7,18). W taki sposób Bóg pozwala czerpać z Jego hojności, aby udzielany dar mógł służyć tam, gdzie się jest i w takim powołaniu, jakie się otrzymało…
Zachariasz i Elżbieta naczekali się na syna, który był dla nich znakiem Bożego błogosławieństwa. Rodzina salwatoriańska naczekała się na Ojca ogłoszonego błogosławionym. Wszyscy jakoś uczestniczący w tej historii wiemy – warto było czekać. Jak zapisał w Dzienniku sam bł. Jordan: Wyczekujmy chwil Opatrzności! Nie starajmy się przyspieszać ich biegu! (por. DD I/159).
Gdy w dzisiejszej Ewangelii czytam jeszcze o konsekwencji rodziców Jana, że właśnie tak będzie miał on na imię, gdy słyszę jak uparcie bronią Bożego pomysłu, choć nikt wtedy nie wiedział o tym, że stają po Bożej stronie, to naprawdę przypomina mi się determinacja Jana Chrzciciela Jordana, by jego dzieło apostolskie – przez wielu długo niezrozumiałe – mogło powstać i realizować swoją misję głoszenia przychodzącego Zbawiciela.
Sąsiedzi i krewni Elżbiety i Zachariasza potrafią się z nimi cieszyć, potrafią też się dziwić i zadawać mądre, pobożne pytania. Towarzyszyli swoim bliskim w dramacie tęsknoty za potomkiem, a teraz uczestniczą w ich radości, że wymodlony syn wreszcie jest z nimi. Współodczuwają. Nawet, jeśli nie wszystko z tego rozumieją.
I tak chyba wszyscy mamy się uczyć swojego miejsca w rodzinie bł. Ojca Franciszka. Najpierw towarzysząc jakoś salwatorianom i salwatoriankom w tęsknocie i oczekiwaniu na beatyfikację, teraz przyjmując łaskę uczestnictwa w ich radości. To znaczy – w naszej. Choćbyśmy nadal nie rozumieli tego wszystkiego…
Zabrzmi to górnolotnie, ale przecież w każdym dniu tego kończącego się już prawie Adwentu z Jordanem, zbudowanego na jego wezwaniu do wdzięczności też o to chodziło: by cieszyć się razem ze wszystkiego, co – trzymając się stylu św. Łukasza – się zdarzyło. Taki też chyba jest w ogóle sens przeżywania ogłoszonego Roku Dziękczynienia. On nie jest rozpięty tylko między konkretnymi, lipcowymi datami. On jest rozpięty między sercami konkretnych ludzi, żyjących tu i tam, którzy – współodczuwając tę przede wszystkim wdzięczność – stali się rodziną.
Błogosławiony Franciszku, módl się za nami, aby i przez nas kiedyś spełniły się Twoje słowa: Cieszę się, a moja radość jest uzasadniona, bo jeśli, jak sądzę, ze szczerym sercem trwacie w tym jednomyślnym oddaniu i miłości, to jest to świadectwo przeszłego szczęścia i błogosławieństwa dla was i dla Towarzystwa (4.10.1897).