Niech twoja radość będzie zawsze pokorna, dobroczynna, skromna i budująca.
DD I/16
W sumie nie brakuje takich momentów w Ewangelii, ale dzisiejsze spotkanie Maryi z Elżbietą jest w Adwencie – radosnym czasie oczekiwania – dobrą receptą na to jak i z czego się w życiu naprawdę cieszyć.
Lubię bardzo jak św. Łukasz maluje to radosne spotkanie dwóch kobiet w błogosławionym stanie (por. Łk 1,39-45). Jakoś naturalne wydają się w tej sytuacji wielkie słowa, właśnie pełne błogosławieństw. Bo co innego może „zagrać” w sercu, kiedy się doświadcza, jak jeden człowiek dla drugiego człowieka decyduje się na wielki wysiłek, a może i ryzykuje jakimś niebezpieczeństwem i nie robi tego dlatego, że trzeba, tylko zwyczajnie – dlatego, że chce? Dlatego, że uważa spotkanie z drugim i przebywanie z nim – za warte tego wszystkiego? Że ufa, iż również w ten sposób spełnia się wola Boża?
Myślę, że to jest bardzo bliskie bł. Franciszkowi. Przecież jego życie też składało się ze spotkań. Począwszy od kapituł domowych, a skończywszy na wyprawach na inne kontynenty. Jego słynne nie możesz spocząć (por. DD II/1) to taki klasyczny przykład wyruszania czy po prostu bycia zawsze „ku” drugiemu, ale podobnych wezwań jest więcej. I on się realnie takimi spotkaniami cieszył, niezależnie od tego ile drogi, czasu i wysiłku go to kosztowało. Ze źródeł wiadomo, że podejmował wyprawy misyjne, że chętnie odwiedzał zakładane kolejno placówki. Troskę o braterską łączność ze wszystkimi uważał za priorytet. Mam w pamięci zdjęcie, wypatrzone kiedyś na stronach salwatoriańskiego archiwum, na którym widać Ojca Franciszka w otoczeniu współbraci. To jest zdjęcie z Polski, z Trzebini. Lubię je, bo jakoś dobrze mi pomyśleć i ucieszyć się: On tu był. On i tu chciał się spotkać…
Uczę się dziś tego od Maryi i Elżbiety, ale do błogosławionego Franciszka też to pasuje – jest taka radość, która płynie ze spotkania drugiego człowieka, widzianego w Bożym świetle. Jest taka radość, którą tylko On może nam dać. Spotkanie opowiadane przez św. Łukasza jest bardzo ludzkie, a jednocześnie tyle w nim Boga! Dwie kobiety cieszą się tak po prostu – sobą nawzajem. Ale dobrze wiedzą, że ich radość ma tylko jedno Źródło.
Patrzę sobie przy okazji na tę archiwalną fotografię z Trzebini i też myślę, że bardzo to ludzkie – po prostu zakonnicy, żyjący na co dzień w różnych miejscach, w końcu siedzą razem. Nie wiem, jak nazywa się ten salwatorianin, który w chwili robienia zdjęcia patrzy na bł. Franciszka, a nie w stronę fotografa. Widać też, że się uśmiecha. Ktokolwiek to jest (pewnie da się ustalić) bardzo się cieszę, że patrzy, gdzie patrzy – bo właśnie on pomaga mi zobaczyć co tu jest Boskie – obecność ojca, widzianego w Bożym świetle. Tego, który zaczął wszystko, również nowe życie siedzących wokoło niego współbraci, czerpiąc z tego samego, jednego Źródła…
Ewangelia o wizycie Maryi u Elżbiety prowokuje pytanie: Dlaczego spotkania bywają niezwykłe? Bo dają do zrozumienia, że nie istnieją przypadki. Gdy się okazuje, że ludzie, pojawiający się w pobliżu są – nie boję się tego napisać – Bożymi wysłannikami. A to, co się właśnie zdarza, to słowa wypowiadane przez Niego. Gdybyśmy zawsze tak myśleli stając z kimś twarzą w twarz, to i dogadywalibyśmy się między sobą znacznie lepiej…
I Maryja, i Elżbieta żyją dla Bożej chwały, a ich ambicją jest zanosić Boga tam, gdzie tylko się pojawią. Do tego samego wzywa pasja Jordanowa. Błogosławiony Franciszek, podróżujący w tyle miejsc musiał wiedzieć, że na pozór zwykłe spotkanie może naprawdę przemienić, dać nowy zapał. Zwykłe spotkanie może być prawdziwym wydarzeniem, po którym już nic nie będzie takie samo. On – czuły i otwarty na choćby jednego (por. DD II/1) – przeczuwał jak może być pięknie, gdy ludzie spotkają się jak ludzie. I w taki czy inny sposób uświadomią sobie, że jest z nimi Bóg…
Maryja – brzemienna – wspinająca się po górach judzkich do potrzebującej pomocy Elżbiety mówi dziś coś jeszcze: Jezusa naprawdę trzeba nosić. Trzeba zanosić Go ludziom, choćby nie wiedzieli nawet, że Go potrzebują. Robić co możliwe, byśmy mogli się Nim dzielić, by razem z innymi się Nim cieszyć. I tą piękną, budującą radością spotkania z Bogiem i drugim człowiekiem zmieniać świat wokół siebie. Nigdy nie zapominając, że gdzie jest radość, tam zawsze jest i przede wszystkim wdzięczność. Czasem tak prosta, jak „najmniejsze Betlejem” (por. Mi 5,1-4a) i jak to pełne pokory pytanie: „Skądże mi to…?”
Błogosławiony Franciszku, módl się za nami, byśmy w każde spotkanie z drugim człowiekiem wnosili więcej Boga niż samych siebie.
*
A jeśli mowa o noszeniu Jezusa i o wizycie bł. Franciszka w Trzebini, to w Dzienniku Duchowym jest jedna notatka uczyniona przez błogosławionego Ojca w języku polskim. W dostępnym mi wydaniu Dziennika wygląda tak: Kto Chrystusa w sercu nosi, może być nazwany chrześcijaninem (por. DD I/153, w tłumaczeniu ks. Józefa Tarnówki SDS). W oryginale zaś: Kto Chrystusa w sercu nosi, każdy tak nazwany być może.