To wola Boga, a więc prawdziwe jest, że wszyscy powinniśmy stać się świętymi. Dlatego też jest prawdziwe, że to możemy. Skoro więc tak też myślimy o nas i odpowiednio do tego podejmiemy stanowczą decyzję, aby stać się świętymi, i wskutek tego dążymy do świętości ze wszystkich sił duszy i ciała, wtedy zgadzamy się z Boską prawdą.
DD I/79

I zdarzyło się! Po 78 latach procesu beatyfikacyjnego i wytrwałych modlitwach całej Rodziny Salwatoriańskiej, Ojciec Franciszek Maria od Krzyża Jordan, założyciel salwatorianów i salwatorianek został ogłoszony błogosławionym.

Wielu ludzi na całym świecie czekało na tę chwilę. Każdy czekał inaczej. Czekałam i ja. Niezmiennie poruszona i jakby skrępowana rodzącą się przez lata przyjaźnią z Błogosławionym, która wciąż zaskakuje mnie samą, która czasem motywuje, a czasem zawstydza, która z odpowiedzialnością do czegoś wzywa i opatrznościowo przed czymś innym powstrzymuje. Która wciąż, cierpliwie i bez zniechęcania „lepi” ze mnie Jordanowego człowieka, nie zrażając się moim odpuszczaniem Franciszkowych wezwań, niezrozumieniem Jego serca i podjętej drogi, próbami budowania relacji z Nim na swoich, a nie na Jego, ani tym bardziej na Bożych – warunkach.

„Ostatnia prosta” przed beatyfikacją Franciszka Jordana, w kręgach salwatoriańskich wypełniona rozmodlonym oczekiwaniem, nowennami, rekolekcjami, plakatami rozwieszonymi przy parafiach, tu gdzie żyję – była czasem jak każdy inny. Bez zewnętrznych oznak. Do najbliższych salwatorianów mam jakieś 170 km, tutaj niewielu wie, kim jest nowy Błogosławiony Kościoła katolickiego. Życie toczyło się swoim torem – przynosiło pociechy, zderzało z trudnościami, stawiało wymagania, a o chwile osobistego, raczej wyciszonego oczekiwania na beatyfikację, trzeba było nieraz zawalczyć.

Dopiero dziś rano uświadomiłam sobie, że właśnie tak miało być. Że właśnie tego od kilku lat uczy mnie błogosławiony Ojciec. Droga do nieba nie oznacza oderwania się od ziemi. Wręcz przeciwnie. Przecież nawet w-niebo-wstępujący Jezus (w sumie to jutro ;)) , najpierw twardo stąpał po – aż chce się powiedzieć – każdym rodzaju gruntu.

Transmisji beatyfikacji jest wiele – również po polsku. A jednak świadomie wybieram oryginał i Telepace. Bez tłumaczenia, bez komentarzy. Na to przyjdzie jeszcze czas. Trochę znam język włoski, choć więcej rozumiem słuchając innych, niż sama potrafię powiedzieć. I dobrze – bo to czas słuchania, nie mówienia. Błogosławiony Franciszek od Krzyża też więcej słuchał niż mówił… Postanawiam bardziej nadstawić uszu i mocniej się skupić, żeby usłyszeć, co dokładnie wybrzmiewa na Mszy świętej, mimo wciąż dość obcego mi języka. Przyjmuję z pokorą, że ostatecznie nie zrozumiem wszystkiego. I nie rozumiem… Uśmiecham się, bo tak samo jest z Dziennikiem Duchowym Ojca Franciszka – mimo wielokrotnej lektury wciąż nie rozumiem wielu zapisów. Chociaż czytam po polsku…

Jakoś nie dziwi mnie, a nawet się cieszę, że beatyfikacja Franciszka Jordana wydarza się we wciąż trwającej epidemii. Owszem, jest to trud – bo nie każdy mógł znaleźć się w Bazylice na Lateranie i brakuje mi tam niektórych bliskich osób – ale jestem Bogu wdzięczna i za to. Świętość bierze się przecież z życia. Życia nieudawanego, przyjmowanego w takim kształcie, w jakim je otrzymujemy. Życie błogosławionego Ojca Franciszka jest tego najlepszym, niezaprzeczalnym już potwierdzeniem. A i z „pierwszej reguły” Zgromadzenia pamiętam, że jego celem „jest to iż {jego członkowie} poświęcają się, z pomocą łaski, nie tylko zbawieniu i uświęceniu własnych dusz, ale, z pomocą tejże samej łaski, pracują i angażują się intensywnie TAM, gdziekolwiek w świecie wymaga tego Boża chwała”.

Uśmiecham się patrząc na cud za wstawiennictwem Błogosławionego, małą dziewczynkę z Brazylii, która w tej wielkiej chwili wymachuje nogami, kręci się, widać, że ceremonia jej się dłuży i raczej dopiero po latach w pełni zrozumie, czego stała się częścią. Ale – właśnie patrząc na nią, taką zwyczajną, jak wszystkie małe dzieci na świecie – myślę sobie: my wszyscy, tacy, jacy jesteśmy i tam,  gdzie jesteśmy – tworzymy część tej historii. Ci w Rzymie, ci w Krakowie, ci w Warszawie, ci w Bagnie, ci gdzieś indziej. Troszczył się o to sam Błogosławiony powtarzając wszędzie – od Gurtweil po Tafers – że zawsze wszystko i dla wszystkich, zatem i dla nas!

Ponieważ notowanie po włosku nie jest moją mocną stroną, na poruszające fragmenty z dzisiejszej homilii przyjdzie czas. Trzeba będzie jej słuchać jak Dziennika, do którego się wraca; który jest towarzyszem na każdy czas – najpierw samego Jordana, a teraz wraz z Nim, naszym Błogosławionym Ojcem – nas wszystkich.

„Proście, a otrzymacie” – mówi dzisiejsza Ewangelia (por.J 16,23b-28).
I – jak zawsze – dotrzymuje Słowa.

Błogosławiony Ojcze Franciszku, módl się na nami, twoimi dziećmi!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s