Przytul się tkliwie do Nieogarnionego i przymuś Go, aby ci pomógł! Szukaj wszystkiego u Tego, który chce i może dać!
DD II/3

Moja przyjaźń z Ojcem Jordanem nie zaczęła się ambitnie. Pierwsza lektura Dziennika Duchowego – jeszcze w wersji online – polegała na wynajdywaniu tzw. ładnych cytatów. Są tam takie: inspirujące, motywujące. Takie, które zapisywałam sobie w kalendarzu nauczyciela, jak złote myśli. Ale z czasem zrozumiałam, że tak naprawdę Jordanowe złoto połyskuje tam, gdzie bym się całkiem nie spodziewała.

W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi do uczniów o smutku i bólu (por. J 16, 20-23a) i prowokuje mnie do postawienia sobie pytania: Skąd się w nas bierze ból, którego przyczynę trudno pojąć? Słucham Słowa, a ono odpowiada: Rodzi się w nas nowe życie. To musi boleć. Porównanie Jezusa do bólu odczuwanego przez rodzącą kobietę jest sugestywne i jednoznaczne. Nowe życie wiąże się z bólem. Takie jest prawo życia. Także tego duchowego.

To właśnie Ojciec Jordan, człowiek niejednej walki duchowej, towarzysząc mi w lekturze Słowa uczy mnie ciągle: bez bólu nic się w tobie nie ukształtuje. Bez bólu możesz co najwyżej powtarzać wciąż stare błędy, trwać w twoich zgubnych przyzwyczajeniach, wciąż tak samo nie wiedzieć i nie rozumieć. Ból to dobry znak. Ból oznacza, że obumiera w tobie stary człowiek, a rodzi się nowy.

Wierzę mu. Wierzę, bo Jan Chrzciciel Jordan, a potem Franciszek od Krzyża – nie był teoretykiem. Jego Dziennik Duchowy jest pełen bólu, którego osobiście doświadczył, będąc w okropnej opresji (por. DD II/33). Utrwalił go nie tylko w zapisach: (…) cierpienia wewnętrzne i zewnętrzne. Ach mój Ojcze, jakże biednymi stworzeniami jesteśmy; Cierpieć, albo umrzeć (DD II 55-56; DD II/38; DD III/30). Także w tych notatkach, które przy pierwszej lekturze zwykłam nazywać „złotymi myślami” i traktować jak luźne zapiski pobożnego człowieka. Ale Dziennik to nie jest książka w stylu: „Jak radzić sobie z życiem”, choć wiele Jordanowych zdań naprawdę pomaga mi rano wstawać z łóżka. Dziennik czytany w kontekście życia Ojca Franciszka (biografia jest we wstępach) potrafi nie tylko poruszyć, zainspirować. Chwilami – potrafi zwalić z nóg. I zwala, gdy okazuje się, że niejedna jego inspirująca myśl rodziła się w wielkim duchowym bólu. Wystarczy wspomnieć przepiękny, poruszający Pakt pomiędzy Wszechmocnym, a jego najmniejszym stworzeniem (por DD II/52), będący owocem… kryzysu. Kryzysu, który zrodził nieprawdopodobne zaufanie w Opatrzność Bożą.

Fragment Paktu; grafika powstała w ramach Wielkiego Postu z Jordanem 2019 (8.04.2019)

Jakoś bardzo pasuje mi to na teraz – w trwającej jeszcze walce z koronawirusem, pośród obaw o przyszłość i…modlitw o zdrowie, bym mogła pojechać na sesję Szkoły Duchowości Ojca Jordana: „Opatrzność Boża stworzyła mnie” (szczegóły TU).

Jezusowe porównanie do rodzącej kobiety z dzisiejszej Ewangelii przypomina mi też Maryję i modlitwy Ojca Jordana za Jej wstawiennictwem, w obliczu trudów (Maryjo, Matko Boża i Matko moja, pospiesz mi z pomocą i wspieraj mnie (…) Potężna Matko, dlaczego mi nie pomagasz? Codziennie trzy Zdrowaś Maryjo w tej intencji! – DD III/3).

Zastanawialiście się kiedyś nad porodem w Betlejem? Albo nad tym, co wcześniej, gdy Matka Boża poszła do Ain Karem, by towarzyszyć Elżbiecie w trzecim trymestrze ciąży („jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną” – Łk 1,36). Można powiedzieć, że Maryja, jak doula (ciekawostka: Oto ja służebnica po grecku to: idu he dule – niewolnica; doula właśnie) spieszyła do porodu na cito, rzucając w biegu inne obowiązki.

Czasem myślę o tym pobycie Maryi u Elżbiety. Prawie nic o nim nie wiemy, poza tym, ile mniej więcej trwał. Można się domyślić, że to była taka zwykła kobieca codzienność. Ale jednocześnie One obie były przecież w wyjątkowych sytuacjach. Jedna dostała dziecko wcześniej, niż by się spodziewała, a druga dużo później; gdy być może już się go nie spodziewała w ogóle. Obie bez wsparcia społecznego i raczej bez możliwości proszenia o pomoc. Gdy medytuję nad spotkaniem w Ain Karem myślę, że oprócz tego, że tam „spotkali się” Jan z Jezusem, to Ich spotkanie było też radością kobiet, które siebie nawzajem potrzebują. Było w tym zrozumienie, wspólnota, czułość…i świadomość bólu, nie tylko porodowego.

No, a Betlejem? Zmęczenie po długiej wędrówce, rozwiązanie blisko, mnóstwo ludzi i nigdzie bezpiecznej przestrzeni. Miejsce, które najbardziej sprzyja porodowi jest ciche, ciepłe, intymne. A Świętej Rodziny nikt nie chciał nigdzie przyjąć. Ostatecznie trafili do miejsca, które na narodziny nowego życia kompletnie się nie nadaje. I w tym miejscu – nie wierzę, że bez stresu, oczywiste, że nie bez bólu – narodził się Bóg Człowiek, który zbawił świat. Życie objawiło się (por. 1 J 1,2) i zmieniło ból w radość. Zmieniło wszystko i wszystkich. Zmieniło nas!

Jezus w Ewangelii, Maryja – Matka tuląca Syna – Niemowlę w betlejemskiej stajni i Dorosłego, zdjętego z krzyża oraz Franciszek Jordan – ojciec, tulący Nieogarnionego w modlitwie za wszystkie dzieci, zdają się mówić mi dziś: Nie bój się bólu.

Nie bój się bólu, bo w ten sposób tworzy się historia miłości Boga do człowieka i człowieka do Boga. Miłości, której wystarcza naznaczona biedą i trudami codzienność, by z czasem zmienić życie ludzi na całym świecie.
Nie bój się duchowego bólu. Traktuj go jako znak nadchodzącej radości. Uwierz, że to szansa na nowe życie. Być może nie tylko dla ciebie.

*

Zdjęcie użyte we wpisie: PSz.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s