Rozpamiętywanie cierpień Jezusa służy nam jako mocny, promieniujący, piękny pancerz, który ma nas chronić od stóp do głowy. Czyni nas postrachem demonów i ziemskich pokus, godnymi podziwu dla świata, przyjemnymi w oczach aniołów i miłymi Bogu.
DD I/91

Czterdziesty dzień. Czterdziesty wpis. A przecież miały być publikowane tylko od czasu do czasu. W ogóle wszystko miało być inne. Nikt z nas nie wiedział, że znajdziemy się na takim etapie naszej drogi wiary.

Tak naprawdę nie pierwszy raz przeżywam Niedzielę Męki Pańskiej wyłącznie w domu. Nie pierwszy raz siedzę przed długim tekstem męki w Ewangelii, tęsknie myśląc, że wolałabym po prostu słuchać tego na Mszy Świętej. Nie wiedziałam, że będzie tak znowu, że nie będę mogła stać w tłumie w kościele.

Ale przecież właśnie dzisiaj, w czasie tej liturgii, którą w większości zmuszeni jesteśmy przeżywać w samotności, to nie „tłum” obiera sobie Chrystusa za Króla i Mesjasza, ale tysiące pojedynczych ludzkich istnień, zgromadzonych w jeden Kościół. To jest ten Kościół ponad budynkami, konkretnymi miejscami i lokalnymi zgromadzeniami.

Nieobecny dziś „tłum” nie zdejmuje ze mnie odpowiedzialności za to, co i jak mówię do Jezusa. Czy szczerze wołam do Niego: „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!”? (Mt 21,9). Czy naprawdę się raduję Jego obecnością i gotowa jestem bez krzyku iść dalej z Barankiem, oswojonym z cierpieniem, który – wiedziony na zabicie – ust nie otworzył? (por. Iz 53 3-7).

Nikt nie wiedział, że taki będzie zaczynający się Wielki Tydzień. Ale Jezus wiedział, że będzie cierpiał. I wiedział, jaka będzie Jego Męka, którą rozpoczyna wydarzenie właściwie wcale jej nie zwiastujące. Był jej świadom i był na nią w pełni gotowy. Tak ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga (por. DD IV/37), że wysłuchawszy „Hosanna”, potrafił wysłuchać i przyjąć „Ukrzyżuj”, wziąć krzyż i z nim na ramionach iść umrzeć, abyśmy my mogli żyć.

Chcę iść drogą Wielkich Dni. A raczej: chcę dać się poprowadzić drogą Wielkich Dni. Bez moich planów, które miałam na ten czas. W towarzystwie Jezusa, który ma jeden plan – Boży plan. I w towarzystwie Ojca Franciszka Jordana, który nieprzypadkowo nosi w imieniu „od Krzyża”. To właśnie on mnie uczy, że nadszedł czas schodzenia w głąb, przede wszystkim w głąb siebie. Może w tym roku jeszcze bardziej w głąb siebie, niż kiedykolwiek wcześniej. Bo albo w samotności, albo w towarzystwie tylko najbliższej rodziny. Ale nawet, gdy ktoś mieszka sam – nie wchodzi w te Wielkie Dni całkiem samotnie. To są przecież Wielkie Dni Jezusa, gotowego zejść aż na samo dno ludzkiego serca, żeby pokazać, że nie ma takiej przestrzeni, ani takiej pustki, która jest dla Niego niedostępna. Nie ma takiej kwarantanny, która mogłaby nas od Niego oddzielić. Nie ma takiego mroku, w którym On by nie zawołał z nami: „Boże mój, Boże mój…”

Może dobrze, że musimy przeżywać Wielki Tydzień w doświadczeniu pandemii? Ona stawia pytania o drogę naszej wiary. Mało razy pragniemy triumfu z Jezusem, ale wycofujemy się, kiedy trzeba wejść w przestrzeń cierpienia? Mało razy, gdy utrapienia spadły ponad miarę (DD I/105), jesteśmy zdezorientowani i pytamy, gdzie jest Bóg, gdzie Jego moc? A przecież nie ma chwały bez krzyża. Tylko tędy wiedzie droga. Dzieła Boże rosną w cieniu krzyża – napisał Jordan w Dzienniku (DD I/163), a ja obrałam to za motyw przewodni tegorocznego Wielkiego Postu, nie mając pojęcia, jaki się ostatecznie okaże.

Nie ma blasku chwały bez cienia krzyża. Bo trzeba znać cień, by zrozumieć blask. To może przerastać, kusić do ucieczki jak uczniów, do zaparcia się jak Piotr. Ale nawet to stawia przed szansą spotkania z miłosiernym spojrzeniem Jezusa, który ocala, bo nie ma większej mocy, niż miłość aż do końca. Bo nic innego niż miłosierdzie Go nie porusza. Dlatego Dobry Łotr, wiszący obok Jezusa, świadomy przegranych szans, w ostatniej chwili zostaje wyrwany z otchłani rozpaczy. Dlatego można złożyć Jezusa do grobu razem ze wszystkimi niespełnionymi nadziejami życia ufając, że to jeszcze nie koniec. I wołać jak Jordan: Powstań, przyjdź mi z pomocą! (DD II/48). Dlatego można spokojnie czekać w ciszy na świt poranka, na Światło, które nie zna zachodu, na Jezusa Zmartwychwstałego, który pokona śmierć i rzuci nowe światło na całą drogę naszej wiary, nie tylko na ten, uciążliwy w ostatnich tygodniach, jej etap. Bo to tylko etap…

Taki jest nasz tegoroczny Wielki Post – pełen poczucia znikomości, nietrwałości i przemijalności. Ale poprzez kolejne dni dojdziemy do tego, co już przeminąć nie może. Jezus Zmartwychwstały staje się gwarantem wiary, że żadna chwila nie ginie, bo to On, całym sobą związany z historią świata i człowieka – pozostawia ją przy życiu.

Wchodzenie w paschalną rzeczywistość jest jak przyjęcie prawdziwie dobrej wiadomości. Przyjęcie jej w taki sposób, by w niełatwym doświadczeniu izolacji, obróciła się w nas jak klucz i otworzyła nas na siebie. To są dni przejścia z Jezusem przez to, co już dokonane, a wciąż otwarte na nasz współudział. To są dni odpowiedzi na pytanie, czy wszystko, co jednoczy nas z Nim i między sobą to rzeczywisty kontakt. Czy na naszej drodze wiary idziemy z Nim naprawdę razem, ufając, że On we właściwym czasie, ześle znowu promienie swego świętego światła (DD I/23).

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s