Czuję się uprawniony, by orzec, że w następstwie kontaktu z tym człowiekiem, który „przejął ogień”, teraz w wielu częściach mojej duszy noszę poparzenia. Ale się nie skarżę, uważam to za szczęście.
ks. Alessandro Pronzato, autor biografii Ojca Jordana

W dzisiejszej Ewangelii (por. J 11, 45-57) arcykapłani i faryzeusze boją się, że przez Jezusa będą mieć kłopoty. Postanawiają pozbyć się Go. I chcą tak zrobić… dla świętego spokoju. Uświadamiam sobie nagle, że swego czasu Ojciec Franciszek Jordan także mnie wyrwał z mojego świętego spokoju. Życie bez niego było zdecydowanie prostsze.

Kalkulacja arcykapłanów i faryzeuszów też była dość prosta: jeśli pozostawią Jezusa przy życiu, może się zrobić niewesoło; jeśli Go zabiją, pozbędą się problemu. Jego śmierć miała być szybkim i łatwym rozwiązaniem. Bez znaczenia było, że na nią nie zasługiwał. Bez znaczenia, że zrobił niejedno i niejednemu przywrócił nadzieję. To się nie liczyło. Liczył się święty spokój. Zresztą, do dziś tak bywa, że łatwo święty spokój wygrywa z mądrością i dobrocią. Boleśnie łatwo…

Przeżywam swoje życie w towarzystwie Ojca Franciszka od Krzyża Jordana od jakiś dwóch lat. Ani to mało, ani dużo. Ale wystarczająco, by zmieniło się we mnie więcej, niż kiedykolwiek mogłam przypuszczać.

Dwa lata temu miałam swój święty spokój.

Miałam swoją modlitwę – taką, a nie inną, wcale nie zajmującą zbyt długo, zaakceptowaną jaka jest, bez pielęgnowania pragnienia, by była głębsza, bardziej wierna, wytrwała. No, przecież się modlę, o co chodzi?

Miałam swój kontakt ze słowem Bożym. Niby systematyczny, niby codzienny. Niby. Bo to codzienne siadanie nad Biblią wcale nie musiało prowadzić do Słowa. Do myśli – tak, ale częściej moich, niż Bożych.

Miałam swoje życie sakramentalne – wychuchane i wydmuchane, uznane za tak nieutracalne, że aż stało się oczywiste. Jak wiadomo – do oczywistości łatwo się przyzwyczaić. I nawet już nie tęsknić za tym, o co chodzi naprawdę. A raczej – o Kogo.

Miałam swoje lektury duchowe, czytane od czasu do czasu i odkładane za każdym razem, gdy poruszały i… naruszały moją bazę przyzwyczajeń i przekonań, przyjętych za pewne i najlepsze na świecie.

Miałam swoje relacje – bliższe i dalsze – pielęgnowane bardziej lub mniej, w których nie bardzo umiałam zobaczyć najpierw Boga, a potem drugiego człowieka. Ale za to całkiem wyraźnie widziałam siebie.

Miałam swoje obowiązki – zawsze największe, swoje plany – najbardziej rozwojowe i swoje pomysły – niezmiennie doskonałe.

Miałam swoje cierpienie – na które nijak szło się zgodzić, bo przecież przeszkadza, bo utrudnia, bo uniemożliwia mi wielkie rzeczy.

I pojawił się Jan Chrzciciel Jordan – biedak z Gurtweil, o wiele mniejszego, niż moje miasto rodzinne. Po ludzku – facet bez perspektyw, po Bożemu – człowiek z perspektywą szeroką na cały świat. Franciszek od Krzyża – pokazujący wszędzie i wszystkim, jak wiele rośnie w cieniu krzyża (por. DD I/163).

Z marzeniami, których nie odrzucił, mimo licznych trudności w ich realizacji (por. DD I/122).
Z modlitwą, której nie przerwały nawet noc i wielkie kryzysy duchowe (por. DD I/64).
Z miłością do Słowa, które mówiło całym jego życiem (por. DD I/145).
Z Eucharystią, której pragnął nie tylko przed ołtarzem (por. DD I/8).
Z lekturami duchowymi, których nie zmieniał bez ważnego powodu (por. DD I/140).
Z relacjami, za które gotów był umrzeć (por. DD I/200).
Z wiernością obowiązkom, choćby były najzwyklejsze, albo szczególnie uciążliwe (por. DD II/20).
Z planami wyznaczanymi planem Bożym, a nie osobistą koncepcją (por. DD I/11).
Z pomysłami, które miały prowadzić do dwóch celów: chwały Bożej i zbawienia bliźniego (por. DD I/192).
Z pokorą, która uformowała go do wdzięcznego przekonania, że wszystko, co dobre – jest dziełem Boga (por. DD I/151).
Z cierpieniem, które uczynił apostolatem. Wielkim apostolatem (por. DD Ostatnie słowa).

Pojawił się ten niespoczywający nigdy biedak z Gurtweil i wyrwał mnie z mojego świętego spokoju, zapraszając do nowego życia. Do życia takiego, które nie może iść na kompromis z moim starym życiem. Trochę jak dziś: „uczyńcie sobie nowe serce i nowego ducha”…

Pojawił się i nie tylko dzisiaj mnie zapytał: gdzie jesteś w Ewangelii?

Gdzie jestem?
Czy odnajduję się w tych Żydach, co uwierzyli w Niego?
A może w arcykapłanach, którzy nie chcieli, by On dalej czynił znaki, właściwie – aby po prostu sam był znakiem? No bo jeśli Jezus będzie serio w moim życiu takie rzeczy robił, to gdzie ja skończę? Co się stanie z tym, co teraz uważam za „święte” w mojej codzienności?
A może jestem w Kajfaszu i doradzam innym, że lepiej zrezygnować z Jezusa, niż ze wszystkiego, co się w życiu polubi, lub do czego się przywyknie?
Albo w tych ludziach, co przyszli na święto do Jerozolimy i szukali Jezusa w świątyni, ale nie potrafili Go znaleźć?
A może w ogóle się nie zastanawiam, czy jestem w Ewangelii, bo sobie dość wygodnie i po swojemu żyję, stawiając na święty spokój, zamiast na świętego Boga?

Pojawił się ten biedak z Gurtweil – wielki pasjonat dobroci i miłości Zbawiciela i zapytał:

Gdzie jesteś w słowie Bożym? Dziś, jutro, potem? Czy je czytasz, czy słuchasz? Czy w nim – i nim – żyjesz?
Gdzie jesteś w modlitwie? Czy naprawdę klęczysz przed Bogiem, czy tylko przed swoim lękiem, albo samotnością? Oddajesz hołd Bogu, czy własnym nawykom religijnym? Czy gdy się modlisz – spotykasz się z Nim, czy ze swoim zmęczeniem i rozproszeniem?
Gdzie jesteś w sakramentach, które przyjmujesz? Czy ze świadomością wchodzisz na drogę do wieczności, czy po prostu idziesz drogą codziennie uczęszczaną? Czy tęsknisz do nieba, czy tylko do kościoła?
Gdzie jesteś w relacjach, w które wchodzisz? Czy umiesz być na drugim planie i w kochającym spojrzeniu drugiego człowieka dostrzegasz, że przecież nie ty te więzi zawiązujesz? Że zaczynają się od milczenia i słuchania, bo są dziełem Słowa, a nie twoim?
Gdzie jesteś w twoich pobożnych pasjach i zadaniach? Na drodze poznawania jedynego i prawdziwego Boga (por. DD I/83), czy fałszywej samorealizacji, z Bogiem gdzieś w tle?
Gdzie jesteś w cierpieniu, którego doznajesz? Decydujesz się na ofiarę, czy ledwo na uznanie, że skoro już cierpienie jest, no to trudno, niech będzie?

Pojawił się ten biedak z Gurtweil, ojciec wielu – w habitach i bez – i codziennie pyta:
Gdzie ty jesteś, dziecko?

Tak, życie bez Jordana było prostsze.
Ale z Jordanem jest całkiem nowe.
I o wiele, o wiele szczęśliwsze.

*

Cytowane u góry wpisu słowa z książki ks. Alessandro Pronzato poprzedzają ostatnie zdanie jego noty osobistej, zamieszczonej na końcu biografii Franciszka Marii od Krzyża Jordana: Nie możesz spocząć. Ojciec Jordan. Ten, który przejął ogień i rozpalił serca milionów.
To jego ostatnie zdanie i dla mnie ma bardzo osobisty wymiar.
Ośmielam się wpisać je tutaj jak własne:

A zatem czuję się zobowiązana podziękować jemu [Jordanowi] i tym, którzy skłonili mnie do poznania go bliżej.
#NaszWielkiPostzJordanem

3 uwagi do wpisu “Życie bez Jordana było prostsze

  1. Wlasnie jednak ow czas prob pozwala mi dostrzec, jak gleboko wierny Kosciolowi pozostawal nasz czcigodny Zalozyciel. Ani ogromne proby, ktorym byl poddawany, ani glebokie cierpienia, ktorych doznawal, nie byly w stanie powstrzymac ani pomniejszyc jego zapalu, jego determinacji, jego wiernosci ani jego szacunku dla wladz koscielnych. Wprost przeciwnie, wszystkie te doswiadczenia czynily go to jeszcze glebiej wiernym i dodawaly mu sily. Teraz, gdy jestem synem duchowym Ojca Jordana, stawiam sobie pytanie: Co oznacza dla mnie wiernosc, ktora Ojciec Jordan okazywal Kosciolowi? Po pierwsze, wiernosc ta wymaga ode mnie, bym uczyl sie od niego, jak byc czlowiekiem wiernym. Osoba wierna to osoba, ktorej mozna zaufac. Po drugie, naprawde podziwiam naszego Zalozyciela za jego pelne uszanowania podporzadkowanie wladzom koscielnym. Bylo ono naprawde niezwykle, poniewaz bez wzgledu na proby, jakim go poddawano, pozostal on do konca wierny. Po trzecie, wiernosc, jaka nasz Zalozyciel okazywal Kosciolowi, stanowi owoc jego niezach 72 wianej ufnosci Bogu. Jest to naprawde zadziwiajace. Zadne cierpienia, zadne rozczarowania ani zadne proby nie byly w stanie zachwiac jego absolutnego zaufania Bogu. Wskazuje to, ze jako duchowy syn Ojca Jordana musze zawsze ufac Bogu.

    Polubienie

  2. Jak wspomnialem wczesniej, O. Jordan w Przemowieniach szczegolnie podkresla zewnetrzna praktyke ubostwa, ktora powinna cechowac czlonkow Towarzystwa. Niektore praktyki, jak ta, aby nie nosic ze soba pieniedzy, czy prosic przelozonego domu o pozwolenie na zakup jakiejs rzeczy osobistej, lub wyznawac zlamanie slubu ubostwa, kiedy wydamy pieniadze bez pozwolenia, wydaja sie nam dzisiaj nieaktualne czy nawet dziecinne. Z pewnoscia naglaca koniecznosc zaradzenia czesto niezwykle trudnej sytuacji finansowej mlodego Towarzystwa usprawiedliwiala troske Zalozyciela o to, jak czlonkowie zyja slubem ubostwa. Uwazam jednak, ze istnieje tez inna, moze glebsza przyczyna takiego podejscia Jordana do tego slubu. Jesli mamy byc wiarygodni w naszym gloszeniu ubogiego i pokornego Zbawiciela, czy nie jestesmy wezwani, abysmy w naszym zyciu nasladowali Jego sposob zycia? Trzeba przyznac, ze stanowi to wyzwanie, kiedy zyjemy w takiej kulturze, jak – przykladowo – kultura amerykanska, gdzie sukces mierzy sie tym, kto ma rzeczy najwieksze, najlepsze i ma ich najwiecej. O ile unikanie noszenia przy sobie pieniedzy moze nie stanowic dobrej odpowiedzi na to wyzwanie, to pomocne w tej kwestii bedzie zadbanie o to, aby co jakis czas przebadac swoj styl zycia i zadac sobie pytanie, jakiej zmiany, chocby najmniejszej, mozemy dokonac, aby nasz sposob zycia jako poszczegolnych osob i jako wspolnoty stal sie prostszy. O. Jordan przypomina nam, ze proste zycie wymaga postawy zaufania, ktora nas ksztaltuje, postawy ufnosci w Opatrznosc Boza. W przemowieniu wygloszonym 15 czerwca 1894 r. Jordan powiedzial: “Im wieksza ufnosc, tym wiecej osiagniemy przed Bogiem. Dlatego w calej naszej nedzy musimy zawsze patrzec w gore, skad oczekujemy naszej pomocy!” Owocem tej ufnosci jest wieksze zaufanie Bogu i Zgromadzeniu, umozliwiajace nam prowadzenie prostszego stylu zycia. To z kolei zbliza nas do ludzi, ktorym mamy sluzyc. Inaczej mowiac, wezwanie Jordana do zycia w Swietym Ubostwie stanowi dla mnie wyzwanie, abym przyjrzal sie, jak moj styl zycia moze mi przeszkodzic w zyciu w jednosci z ludzmi, szczegolnie ubogimi, ktorym mam sluzyc i w zycie ktorych mam probowac wniesc milosc Zbawiciela. Niech przyklad naszego Zalozyciela pomoze nam doskonalic autentyczne umilowanie ubogich i prostsze podejscie do przezywania swojego zycia w dzisiejszym swiecie.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s