A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa.
J 17,3; DD I/178
Od wielu już miesięcy słyszę te słowa codziennie rano. Brzmią o 5.30, razem z moim budzikiem. Bo są moim budzikiem. Wycięłam końcówkę utworu, w którym wokalista je śpiewa i ustawiłam jako alarm w telefonie. Nie przeszkadza mi, że śpiewane są po angielsku. Ojcu Jordanowi – poliglocie, który pierwszy wybrał Janowy fragment jako bodziec do działania – tym bardziej nie.
Dobrze jest się budzić z tymi słowami. I kiedyś, i teraz. Teraz, jakby jeszcze lepiej. Zresztą, dopiero dziś porusza mnie, że w utworze, który zawiera bliski mi fragment Ewangelii, są jeszcze tylko dwa inne słowa, a właściwie jedno: Abba. Ojciec. Tatuś. I to Abba, według intencji twórcy piosenki, pochodzi z Mk 14,36: „Abba, Ojcze dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to co Ty niech się stanie”. To trwoga Jezusa w Ogrójcu. Wcale nie tak odległa dziś dla nas…
Tak sobie myślę, że ciężko było Jezusowi mówić do Żydów w dzisiejszej Ewangelii (J 5, 31 – 47). Gdy wybrzmiało: „Nie macie w sobie miłości Boga” – pewnie zabolało Go jeszcze bardziej, niż wszystkich słuchaczy. Ale nikt tak, jak Jezus nie wie, że prawda – choćby bolała – pozostaje prawdą. I tylko ona może wyzwolić (por. J 8, 32). Każdego, nawet tego, co jakoś nie chce poznać i pokochać Boga.
Jezus mówi prawdę o Ojcu, o Sobie, o Mojżeszu, o Pismach. I o tych wszystkich, którzy tę prawdę odrzucili: „Jakże moim słowom będziecie wierzyli?” – pyta ich z bólem, który zdaje się już być silny na miarę zbliżającego się krzyża.
Zastawiam się czasami, skąd się bierze odrzucenie słów Boga. I to Boga, który zaznacza: „Mówię to, abyście byli zbawieni”. Może z ograniczania Go do czysto ziemskich spraw? Może z tego, że da się zrobić z wiary sposób na poprawienie sobie samooceny, a nie drogę do spotkania z Bogiem? Może z tego, że sami nieraz chcemy mierzyć, co Bogu wypada i kim powinien być, nie zastanawiając się w ogóle, kim On jest naprawdę? Gdy nie pytamy, co to znaczy dokładnie ten: „jedyny, prawdziwy”- łatwo zamknąć Mu drogę do ludzkiego serca. Łatwo zapomnieć, że nie da się Go „ulokować” w naszych kategoriach i nie wolno tego robić. Bo Bóg na naszą miarę nie jest prawdziwym Bogiem. Nie jest prawdziwym Bogiem i Panem, gdy jest traktowany jak narzędzie służące do realizacji ludzkich celów.
Ilekroć „dzwonią” mi rano te ważne dla Franciszka Jordana słowa z Ewangelii św. Jana, wstaję i powtarzam sobie: Szukaj Boga prawdziwego, Boga na Bożą miarę. Nie na miarę twoich potrzeb, oczekiwań, lęków. Bardzo powtarzam to sobie od wczoraj, widząc w ogólnopolskich mediach swoje małe miasto i przyjmując jakoś, że zakażenia nie są tylko gdzieś, na mapie kraju i świata, ale dokładnie tu, gdzie żyję. A jeden chory już nie.
Dziennik Duchowy zaświadcza, że Ojciec Franciszek Jordan naprawdę wierzył słowom Zbawiciela i w Jego słowach odczytywał prawdę o Bogu, o sobie i o innych. Nauczyłam się od niego kilku istotnych rzeczy, przynajmniej w teorii. Uczenie się w praktyce trwa, w ostatnich dniach – szczególnie intensywnie.
Nie poznam prawdy o Bogu, jeśli nie będę najpierw Go słuchać, tylko od razu sama o Nim – choćby najpobożniej -gadać. Nie poznam też prawdy sobie, jeśli nie posłucham, jak Bóg ją do mnie wypowiada. Choćby chwilami nie była łatwa do przyjęcia. Nie poznam prawdy o sobie, jeśli będę bardziej słuchać ludzi, niż Boga. I nie poznam prawdy o sobie, jeśli ciągle będę słuchać wyłącznie siebie.
Gdyby dla Jordana, ważniejsze od tego, co mówi o nim Bóg, było to, co mówią ludzie – uznałby siebie za dziwaka o melancholijnej naturze, który może i miewa ciekawe pomysły, ale całkiem brakuje mu drygu, by je realizować. I nigdy nie założyłby Towarzystwa Boskiego Zbawiciela. No bo przecież, zdaniem ludzi, kompletnie się do tego nie nadawał!
Gdyby dla Jordana, ważniejsze od tego, co mówi o nim Bóg, było to, co mówiły mu jego własne myśli – w najlepszym przypadku pozostałby na zawsze bardzo niedobrym, niestałym, leniwym Franciszkiem (por. DD I/197 i 198). W nieco gorszym: podłym, żałosnym stworzeniem. I chyba niełatwo byłoby mu przejść od takiego przekonania o samym sobie, do Bożego wezwania, by został ojcem i to nie tylko dla salwatorianów i salwatorianek.
W Dzienniku, kartka za kartką, powoli, odsłania mi się Ojciec Franciszek, który, pragnąc poznania prawdziwego Boga, stopniowo poznawał w Bogu prawdziwego siebie. I rośnie we mnie pragnienie takiego poznawania prawdy o Bogu i sobie – już nie w opiniach innych ludzi, ani nie w moim – zawsze niepełnym, więc zawsze ryzykownym – samopoznaniu. Niepełnym, więc ryzykownym, bo niejeden dramat już się wydarzył, gdy jakąś część prawdy uważałam za jej całość.
Żebym poznała Ciebie, jedyny Boże Ojcze, który cały jesteś Prawdą.
Żebym poznała siebie w Tobie, Boże, który, posyłając swojego Syna, odsłaniasz nam pełnię prawdy o Tobie i o nas, abyśmy byli zbawieni.
*
Budzik od 4:09.
Jedna uwaga do wpisu “Abyśmy byli zbawieni”