Traktuj bliźniego z tą samą miłością, jak gdyby to był sam Jezus Chrystus.
DD I/55

Ktoś powiedział, że u schyłku życia będziemy sądzeni z miłości. Nieprzypadkowo fragment Ewangelii na dziś w Piśmie Świętym nosi tytuł „Sąd Ostateczny”. Wyobraźmy sobie tę sytuację – proponuje Ojciec Jordan, towarzysząc mi w lekturze Bożego słowa.

Chyba czuję opór. Dlaczego akurat teraz mam sobie to wyobrażać? Dlatego, że w Dzienniku teraz to powracające na wielu stronach słowo? A może dlatego, że gdy Jan Chrzciciel Jordan był prawie dziesięć lat ode mnie młodszy zanotował: Często pytaj siebie, jaki byłby twój los, gdybyś teraz musiał stanąć przed tronem sprawiedliwego Sędziego! (DD I/20). Już wtedy wiedział, że jeśli Bóg mówi, to się Go słucha. A On mówi o tym właśnie teraz...

Dzisiejsza Ewangelia (por. Mt 25, 31-46) przedstawia konkretny obraz – na sądzie Bóg oddzieli jednych ludzi od drugich. Ale o tym, po której stronie zostaniemy postawieni, decyduje się już teraz. Sąd odbywa się wówczas, gdy spotykamy najmniejszych: głodnych, spragnionych, przybyszów, nagich, chorych, uwięzionych. Znając trochę życie i dzieło Ojca Franciszka aż chce się dopowiedzieć: głodnych nie tylko chleba. Spragnionych nie tylko wody. Przybyszów nie tylko nie wiadomo skąd. Nagich nie tylko z powodu braku ubrania. Chorych nie tylko na ciele. Uwięzionych nie tylko w zakładzie karnym. Skoro pasja Jordanowa obejmowała wszystkich, to i wszystkie rodzaje głodu, pragnień, cierpień i zniewoleń. Człowiek CAŁY potrzebuje ratunku od Zbawiciela. Choćby odkrywał to powoli, kawałek po kawałku…

Kryteria ewangelicznego sądu są jasne: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię…?” Dlatego trzeba – mówiąc po Jordanowemu – już teraz nie spocząć. Uczyć się patrzeć. Przebijać przez pozory. Nie poprzestawać na „pierwszym wrażeniu”, by, nie omijając nikogo, dotrzeć do Niego samego. By spotkać Go tam, gdzie postanowił zamieszkać. Do tego ma prowadzić pobożność. Tego ma uczyć modlitwa. Długa, krótka, nocna, w dzień. Każda była ważna dla Ojca Franciszka. Umiał spędzić w kaplicy całą noc (weź noce na modlitwę skupienia – DD I/64), ale przychodził do niej także na pięć minut, gdy wychodził z Domu Macierzystego, lub do niego wracał. I choć najczęściej modlił się sam, jestem pewna, że przed Zbawicielem trwał zawsze ze wszystkimi, których chciał uratować.

No ale przecież nie tak łatwo kochać Boga w człowieku. Bo człowiek, w którym chce mieszkać Bóg – pozostaje człowiekiem. Nie zawsze mówi tak mądrze, jak On. Nie przebacza tak szybko i chętnie. Nie zawsze można czuć się dobrze w jego towarzystwie. Nie każdy chce dzielić się sobą z innymi tak, jak Bóg w Komunii Świętej. Życiowe drogi mojego bliźniego mogą być bardzo pokręcone – całkiem nie na moje nogi i buty. Mój bliźni może w ogóle nie wiedzieć, że nosi w sercu Boga. Może też to doskonale wiedzieć i wcale tego nie chcieć. Może robić wszystko, by Go tam nie było. Mnie samej też może nie chcieć. Ani w swoim sercu, ani w życiu.

A ty, Ojcze Franciszku, wiedziałeś jeszcze więcej o odrzuceniu. I mimo to – byłeś, słuchałeś, przebaczałeś, kochałeś. Nie należy nikogo wyłączać z miłości (…) Oby coraz większa miłość panowała między nami! (…) Iluż ludzi możecie zachęcić i pociągnąć do dobrego, jeżeli uczynicie im coś dobrego z miłości – czytam w zbiorze konferencji ascetycznych Jordana, zatytułowanym: „Zachęty i napomnienia” (Konferencja 22, „Miłość bratnia”).

Ten sąd z dzisiejszej Ewangelii to trudny i piękny moment – zobaczyć, kto jest kim. Odkryć, że Jezus ukrywał się w potrzebujących pomocy. Zrozumieć, jakie znaczenie mają moje wybory. Uznać prawdziwą wagę zdarzeń i spotkań z każdym człowiekiem. Widzieć całe swoje życie i przekonać się, że Bóg był bliżej niż się wydawało.

Co teraz robić, Ojcze Franciszku, nie marnujący żadnej okazji do dobra?
Po prostu żyć.
I pamiętać, że Bóg jest blisko. Tak blisko jak ci, którzy żyją obok nas.

*

Od dawna już nie mieszkam w Krakowie. Ale ilekroć przyjeżdżam i przechodzę koło baru mlecznego, przypominam sobie tamtego człowieka. Nie wiem nawet, czy jeszcze żyje. I wciąż się wstydzę, że ostatecznie zostawiłam go samego.

Stał przed krakowską Bazyliką Franciszkanów. Tam gdzie zawsze. „Jestem bezdomny, chciałbym zjeść coś ciepłego” – powtarzał w kółko do wychodzących z Eucharystii. O dziwo, nigdy nie było w jego prośbie zwrotu w stylu: „daj pan dwa złote”, czy „parę groszy na jedzenie”. Ani słowa o pieniądzach. Zawsze tylko prośba o posiłek. Kiedyś zaczepił i mnie. Poszliśmy razem kupić mu obiad. „To może do baru mlecznego, ulicę stąd, tam jest drugie danie za 14 złotych. Jak pani tyle może – zaproponował – bo tu, blisko, o, to wszystko na wagę liczą. Drogo wyjdzie”. Zgodziłam się.

Szliśmy w milczeniu. Nie wiedziałam, o co go zapytać. W końcu wydukałam: „Gdzie pan nocuje?” Odpowiedział, że na działkach i że nawet nie jest zimno. „Najgorzej teraz – pani zobaczy jakie mam buty”. Faktycznie. To, co ten mężczyzna miał na nogach, niewiele miało wspólnego z butami. Zwłaszcza na zimę. Spytałam o rodzinę – mówi, że ma mamę, ale ona mieszka pod Warszawą. W Krakowie – z bliskich nie ma nikogo. Do mamy jechać nie chce. Nie pytam dlaczego. Przyjaciele? „Ano, mam, takich jak ja – bezdomnych. Z kim się razem co przeżyje, tego się człowiek trzyma”.

Zamówiliśmy drugie danie za 14 złotych. „Będzie pan miał coś na kolację”? – spytałam głupio. Jakie pytanie taka odpowiedź: „A bo ja wiem?”

Powinnam była z nim usiąść. Z nim zjeść. Porozmawiać, albo siedzieć cicho. Być – po prostu. Ale zdobyłam się tylko na zdawkowe „smacznego” i sobie poszłam. Słabo. Ok, kupiłam mu jedzenie, więc przynajmniej przez trochę nie będzie głodny. Ale przecież niejeden głód nosi w sobie człowiek…

Czy mogę teraz powiedzieć przepraszam?

#NaszWielkiPostzJordanem

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s