Opatrzność Boża stworzyła mnie.
DD I/185

Powiem wprost – czekałam na ten dzień. Czekałam na to, by z Ojcem Jordanem stanąć nad Jordanem. I razem z nim patrzeć na Boga, który wchodzi między grzeszników i wzbraniającemu się przed udzieleniem Mu chrztu Janowi mówi: Pozwól. Przyjmij mnie jak brata z jednego Ojca, byśmy odtąd wszystko robili razem.

Historia znad Jordanu to – przynajmniej dla mnie – lekcja wypełniania woli Bożej w której odkrywa się…własną wyjątkowość. Dobrze znał tę lekcję Ojciec Jordan. Rozpisywał ją w Dzienniku Duchowym na wiele sposobów i wiedział jaki jest jej cel: Całkowita zgodność z wolą Bożą! (DD III/30; DD IV/30). Ta zgodność nauczyła go mówić: Opatrzność Boża stworzyła mnie…

Nie dziwi mnie opór Jana Chrzciciela przed udzieleniem chrztu Jezusowi w dzisiejszej Ewangelii (por. Mt 3, 13-17). On wiedział kto tu jest kim. Zdawał sobie sprawę, że ten jeden, przybyły nad Jordan, choć stoi ramię w ramię z grzesznikami – grzechu nie ma i chrztu nie potrzebuje. I my też to wiemy – woda nie mogła uświęcić Tego, który jedyny jest święty, ale sama, dzięki temu, że wszedł do niej Jezus, mogła się stać i stała się znakiem uświęcenia. Także dla nas, chrzczonych z wody, byśmy się stali rodziną Boga.

Jak większość ludzi nie pamiętam swojego chrztu. Z opowieści wiem, że był nieco inny, niż chrzest większości. Przyszłam na świat „ledwo tlejąca się” (por. Iz 42, 3) i wobec poważnego zagrożenia życia udzielono mi chrztu w szpitalu, bezpośrednio po urodzeniu. Mama mówiła, że zrobiła to jakaś pielęgniarka. Musiały być fajne te pielęgniarki, podobno w wigilię przeciągnęły łóżko z moją mamą do telefonu, żeby mogła usłyszeć tatę. Rodzice nie widzieli się wtedy przez siedem miesięcy (mama przed porodem leżała tak długo, a na oddziale nie było żadnych odwiedzin). Mnie mama zobaczyła po raz pierwszy dzięki…salowej, która ją, osłabioną, niezdolną wtedy do chodzenia, praktycznie „zaniosła” do inkubatorów.

Ochrzczono mnie od razu, bo nikt się nie spodziewał, że dziecko z ciąży, od samego początku „trzymającej się na jednym włosku” – jak mówili lekarze – uda się uratować. Udało się, a po długim pobycie na Oddziale Neonatologicznym ze Stanowiskami Intensywnej Terapii i Patologii Noworodka odbył się obrzęd przyjęcia mnie do wspólnoty Kościoła. Podobno franciszkanie z mojej rodzinnej parafii zadbali nie tylko o stan ducha, ale i o ciało, bo po uroczystości wyposażyli moich rodziców w…kaszki dla niemowląt.

Porusza mnie Jezusowe: „pozwól” [ w polskim tłumaczeniu: „ustąp”] kierowane do Jana Chrzciciela, pełnego oporów, by udzielić Mu chrztu. „Tak godzi się nam wypełnić to, co sprawiedliwe” – tłumaczy Syn Boży. Właśnie: NAM. Nam obu. Nie Mnie – Bogu, nie tobie – człowiekowi, lecz nam – nam razem. Obaj – Bóg i człowiek – uczestniczą w planie zbawienia. Czyli ważni są w tym planie także ci wszyscy, których On, u początku życia opatrznościowo mi posłał: cierpliwi w trudach i miłości rodzice, a nawet pomysłowe pielęgniarki i silna salowa…

Nie tylko dziś porusza mnie Jezus przychodzący nad Jordan. Bo pokazuje mi jaki naprawdę jest: choć jako jedyny nie ma grzechu, nie staje gdzieś na drugim brzegu rzeki, by wskazywać grzeszników grożącym palcem. Wchodzi cicho, bez słowa, między nich. Tak, jak w stajence, między pasterzy. Jak na krzyżu – między dwóch łotrów…

Tego się uczę z dzisiejszej Ewangelii, a także z Dziennika Duchowego, przepełnionego pasją ratowania wszystkich: wolą Bożą jest solidarność z uginającymi się pod ciężarem win i kłopotów; towarzyszenie świadomym własnej grzeszności i pragnącym oczyszczenia. Wolą Boga jest wkraczanie w życie ludzi tak, by On stawał się dla nich nie tyle jakimś zewnętrznym źródłem inspiracji, ile – mocą chrztu, zanurzenia w Chrystusie – ich wewnętrzną siłą i pięknem. Wolą Bożą jest każdemu nadać nieusuwalną pieczęć przynależności do Niego. Gotów ją „przybić” pośród ludzkiego strachu, rękami pielęgniarki i ciągle przypominać mi o niej rękami tych, co teraz udzielają rozgrzeszenia i Komunii świętej. Bo przecież nie chodzi tylko o to ocalone życie tu, ale i o Życie Tam, przeznaczone na zawsze i wszystkim od założenia świata.

Ojciec Franciszek Maria od Krzyża Jordan mówi mi, że opieczętowane „współbycie” z Jezusem to jeszcze więcej, niż przepojona Nim modlitwa i życie religijne. On wkracza w całą codzienność, we wzajemne relacje, budzi sumienia i umacnia poczucie odpowiedzialności za świat. Od Niego pochodzi Jordanowe: nie możesz spocząć i jego pasja ratowania wszystkich, wszędzie i zawsze…

To On wychowuje do pokornego uznania, że my – ludzie, nie możemy się wznieść ku Niemu. Dlatego On sam zstępuje ku nam, byśmy stali się solidarni z Bogiem we wszystkim i na zawsze. Od Jordana i jego synów to wiem: Nie ma innej drogi. I dlatego: Tak mogę i muszę patrzeć na Boga, który we mnie jest cały obecny, jak gdybym był Jego domem i Jego mieszkaniem, w którym przebywa i wszystko sprawia, czym jestem, co mam i czynię (DD I/129).

Nigdy tam nie byłam, ale czytałam gdzieś, że dolina Jordanu leży poniżej poziomu morza, w depresji. To jest największa depresja, najniżej położony teren na Ziemi. Czyli w biblijnej scenie chrztu Jezusa, solidarny aż do granic Bóg jest w najniższym punkcie naszego świata, w miejscu ostatnim, najbardziej „oddalonym” od nieba. Dobroć i miłość Zbawiciela nie boi się najgłębszych terenów życia tych, których pragnie zbawić, chętnie wchodzi tam, gdzie jest mój grzech, wstyd, opór, porażka, słabość, niebezpieczeństwo śmierci. I nie zostaje tam, na dnie! Chce wyjść razem ze mną i przekazać mi to, co usłyszał od Ojca: jesteś moją córką, podobasz mi się! Ojciec Franciszek przepięknie pisze o tym w Dzienniku: Bóg cieszy się mną i patrzenie na mnie podoba mu się o wiele bardziej, niż wszystkie inne rzeczy stworzone, albo jeszcze do stworzenia (DD I/34). Jezus naprawdę przywraca ludziom godność i tożsamość. Wyraźnie pokazuje, jak myśli o każdym z nas Bóg, aż po śmierć solidarny z człowiekiem, którego zdobył „nie podstępem, nie przemocą, lecz pokorą, która świadczy o prawdzie” (por. KKK 559).

W scenie nad Jordanem z jednej strony słychać głos Boga: „Ten jest mój Syn umiłowany w którym mam upodobanie”, z drugiej oporne Janowe: „Ty przychodzisz do mnie?”, a łączy je Jezusowe: „Pozwól teraz”. Ciekawe, że polskie tłumaczenie podaje odpowiedź Jana: „Wtedy Mu ustąpił”, ale grecki oryginał jest nieco inny: „Wtedy pozwala Mu”. Użyty przez św. Mateusza czas teraźniejszy pokazuje mi, że wypełniania woli Bożej uczymy się całe życie, a nie raz na zawsze. U Ojca Jordana modlitwa o całkowitą zgodność z wolą Bożą wybrzmiewa od pierwszych do ostatnich kart Dziennika: W każdym swoim czynie nie pytaj: Czy ja tego chcę?, lecz pytaj: Czy Bóg tego chce, albo: A może On tego nie chce? (DD I/11).

Chcę stawać z Ojcem Jordanem nad Jordanem i – patrząc na Zbawiciela pośród grzeszników – ciągle na nowo odkrywać, że w Nim mieszka cała pełnia Bóstwa, a jednocześnie sens i godność człowieczeństwa. Że przed każdym ludzkim „daj”, kierowanym do Boga, jest Boże: „pozwól się obdarować…”, kierowane do człowieka. Że tajemnica Wcielenia to nie tylko sceny bożonarodzeniowe, ale także prawda o tym, że Jezus dzieli z nami powszedniość, codzienność, zwykłą pracę, ciężar dni. I nieustannie uczy, jak pośród tego wszystkiego, pozwolić sobie na błogosławioną pewność: Opatrzność Boża stworzyła mnie.

*

A o tej błogosławionej pewności warto osobiście usłyszeć! Wystarczy kliknąć na zdjęcie i… 😉

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s