Niech stale głęboko przenika cię wszechobecność Boga! Medytuj nad nią czasami, abyś zawsze był jej świadomy!
DD I/141

W tegorocznym Adwencie już raz pochylałam się z Ojcem Jordanem nad sceną Zwiastowania (8 grudnia, Niepokalane Poczęcie). Salwatorianie i salwatorianki świętowali wówczas rocznicę założenia SDS. W mojej parafii – pod wezwaniem NPNMP – był odpust parafialny i początek rekolekcji. A dziś jest zwyczajny dzień. I dobrze, że Ewangelia zaprasza do „medytacji powtórkowej” w codziennych warunkach.

Chyba każdy się zgodzi, że Zwiastowanie, opisywane w dzisiejszej Ewangelii (por. Łk 1, 26-38) to dla Maryi wielka chwila. Nieporównywalna z żadną inną i tak poruszająca, że Ewangelista Łukasz, opisując uczucia tej młodej Dziewczyny, użyje słowa: dietarachthe. Po polsku zostało przetłumaczone jako po prostu: „zmieszała się”, ale w grece, za pomocą tego czasownika opisuje się wzburzenie morza wywołane trzęsieniem ziemi. Czyli coś naprawdę wstrząsającego dzieje się wtedy w Maryi i raczej nie chodzi tylko o towarzyszące jej emocje. Ona każde słowo Anioła „roztrząsa” w sobie, bo głęboko porusza Ją całą, aż chciałoby się powiedzieć: „od stóp do głów”. W tym jednym momencie jest w Jej życiu tak, jak nigdy wcześniej nie było. Przypomina mi to trochę fragment z notatek Jordana: Nie wiem, jak mam cię wystarczająco chwalić. Z trudem próbuję wyrazić to, co czuję (DD I/196). Albo kawałek piosenki: „Nigdy nikt, przed Tobą nigdy nikt, nie uczynił świąt ze zwykłych dni”…

Św. Łukasz, kończąc historię Zwiastowania pisze: wtedy odszedł od Niej Anioł. Tak po prostu. Być może wstrząs dalej robił swoje, ale rzeczywistość znów była taka jak dawniej.
Bo z każdej, wielkiej chwili – trzeba umieć wrócić do codzienności. Jak z pobytu w szczególnych miejscach – do domu…

Ale, chociaż codzienność Maryi w Nazarecie nadal będzie upływać na wykonywaniu tych samych, zwykłych czynności, przysługujących kobiecie, wrócą trudy, smutki i szarość życia, wszystko to będzie przeżywane inaczej. Od tamtej jednej, wstrząsającej chwili, ta sama co zawsze codzienność, toczy się jak nigdy dotąd, bo w uświadomionej już do końca i na zawsze – obecności Boga. Najpierw odczuwalnej ruchami w brzuchu Mamy; potem dostrzeżonej: w pierwszym spojrzeniu, pierwszym uśmiechu; i doświadczanej: w pierwszym złapaniu za palec, pierwszym usłyszanym: „Mama”, pierwszym samodzielnym kroczku…

Wiem, że Ewangelia nie mówi o tym ani słowa, ale przecież to się działo! Musiało się dziać! Tak samo, jak w codzienności każdej matki…

Gdy przyglądam się zażyłości Ojca Franciszka z Maryją, utrwalonej na kartach Dziennika, widzę wyraźnie, że to była po prostu wspólnie przeżywana codzienność. Skoro Jordan przyjął imię Maria, to znaczy, że nie chciał się z Nią rozstawać ani na moment. Wprost nazywał ją swoją Mamą: O Maryjo, Matko Boża i moja Matko, moja Opiekunko, moja Nadziejo! O Matko, jestem Twój (DD II/110).

Przeżywał z Nią wszystkie chwile – i te wzniosłe, i te, co zdawały się wbijać w ziemię. A takie się zdarzały, bo choć Pan Bóg dawał Jordanowi pociechy i poruszenia (por. DD II/82), bieda pozostawała biedą, a ludzka nieprzychylność wobec planów założycielskich ciągle próbowała zatrzymywać go w miejscu. Dlatego Franciszek od Krzyża często prosił Maryję o wsparcie w realizacji powołania: Połóż, z pomocą Bożą i z orędownictwem Maryi, tak szybko jak to możliwe fundamenty Towarzystwa (…) (DD I/141); Można Dziewico wzbudź mi nowych apostołów! (…) Zgromadź ich i poślij na cały świat! (DD II/98). Skutkowało…

Ojciec Jordan praktykował, ujmujący bardzo, zwyczaj składania w ręce Maryi (dosłownie – w ręce figurki Matki Bożej z Lourdes) karteczek z różnymi prośbami. Urzeka mnie, że na jednej karteczce Franciszek Maria od Krzyża miał napisane: „Polska!”. Wiem, że kilka razy tu był. I chociaż współbracia traktowali pewnie tę jego wizytę jak święto, był to przecież zwyczajny dzień…

Przeżywanie przez Ojca Franciszka całej codzienności wraz z Maryją, zawsze świadomą obecności swojego Syna, bardzo mi pomaga w moim przeżywaniu Adwentu. Nie oszukujmy się – dla wielu nie jest to wcale czas radosnego oczekiwania na przyjście Pana. Raczej – czas beztroskiego oczekiwania na święta. Tylko co potem? Zamiast spotkania z Jezusem, zrodzonym w stajence – jest „robienie szopki”, w której Boga nikt nawet nie szuka, a całe Narodzenie Pańskie streszcza w niestety coraz bardziej swojsko brzmiącym: „święta, święta i po świętach”.

Ojciec Jordan, zakochany w Zbawicielu i Jego Matce musiał wiedzieć, że niepowtarzalnych chwil nie przeżywa się tylko dla nich samych. One są i po to, by pomagały przejść przez całą – i zwykle powtarzalną – codzienność. Wielkie momenty – by umacniały na dłużej, zwłaszcza w trudniejszych etapach drogi życia. Jak krótka wizyta mędrców ze Wschodu, co przyniosła nie tylko dary, ale i siły do późniejszej ucieczki do Egiptu. Albo jak Tabor – dla Kalwarii (por. DD IV/39).

Jeszcze parę chwil Adwentu i będzie wielka radość, płynąca z Narodzenia.
A potem cała codzienność, w której Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami.

Ojcze Franciszku, zakochany w prostej, hebrajskiej Dziewczynie, która została Matką Zbawiciela – wraz z Nią nieustannie pokazuj mi, że dla Boga liczy się każdy, zwyczajny dzień.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s