Stale naprzód w Panu!
DD II/91

Tak dziś zrobił Mateusz. Wstał z komory celnej i poszedł za Jezusem, zapraszającym jego – i każdego, czytającego dzisiejszą Ewangelię – „Pójdź za Mną”. (por. Mt 9, 9-13). Myślę, że to wcale nie jest takie proste: wstać i iść. Zaledwie po jednym, krótkim wezwaniu, nawet samego Boga.

Celnik Mateusz nie tylko fizycznie wstał z miejsca, w którym siedział. On „wstał” w swoim życiu. Podniósł się z własnych, pewnie nie zawsze porządnych przyzwyczajeń i nawyków, z dobrze sobie znanej, wygodnej codzienności i poszedł. Za Jezusem, w całkiem nową, bo zupełnie inaczej przeżywaną – rzeczywistość. Po to, żeby dzień po dniu, jeśli siadać – to tylko z Nim. Tam, gdzie On. By wraz z Jezusem być „w sprawach Ojca Niebieskiego” (por. Łk 2, 49), a więc wśród Jego dzieci, choćby większość ciągle okazywała się celnikami i grzesznikami.

Może to jest właśnie miejsce „pełnego poznania Syna Bożego”, o którym mówi dziś w Liście do Efezjan św. Paweł (por. Ef 4, 1-7. 11-13)? Bo gdzie lepiej poznać i starać się zrozumieć Jezusa i Jego misję, niż wśród tych, których przyszedł uratować?

Tak samo myślał i robił Ojciec Jordan. On też wstawał i szedł: Wszechmocny Panie, oto moje pragnienie: Żebym mógł uratować wszystkich!” (DD I/149). Właściwie nie musiał już wstawać z przyzwyczajeń, bo całe życie wstawał najpierw z kolan. Pierwsi salwatorianie mówili o swoim modlącym się Założycielu: „klęczący duchem”. A więc jego trwanie na klęczkach nie było tylko sposobem ułożenia ciała na modlitwie, lecz pewnym stylem życia, świadomie wybranym, głęboko ukochanym. Modlitwa, która wypełniała jego dni i noce, rodziła w nim pragnienia Boże, większe niż ludzkie przyzwyczajenia. Poprzedzała każde jego działanie, każdą nowo podjętą drogę. I dlatego na tej drodze wola Boga zawsze kroczyła przed wolą człowieka.

A dróg w życiu Ojca Franciszka nie brakowało. Wyznaczał je pochylony najpierw przed Najświętszym Sakramentem, a potem nad mapą, w przekonaniu, że wielu jeszcze nie zna Jezusa i Jego miłości. Wierzę, że właśnie na adoracji odkrywał, że nie wolno spocząć. Że właśnie wtedy – „twarzą w twarz” ze Zbawicielem, pokornie ukrytym w Chlebie, pokonywał lęk i opory, które po ludzku mogły mu towarzyszyć, a każde jego sam na sam z Bogiem; przebywanie samotnie przed tabernakulum, oderwany od wszystkiego! (por. DD II/92), wzywało i kierowało go stale naprzód w Panu! (DD II/91). Oba te wpisy są zresztą z podróży, a w Dzienniku znajdują się tuż obok siebie.

Jordan mawiał: Przemierz poszczególne narody, kraje i języki kuli ziemskiej i zobacz, jak wiele jest do zrobienia dla chwały Bożej i dla zbawienia bliźniego! (DD I/63). Nie mógł inaczej, skoro codziennie towarzyszyły mu słowa św. Jana: ...aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17,3).

Nie mógł inaczej, skoro zapisał w Dzienniku: Naśladuj często kochanego Zbawiciela (por. DD I/135). Co prawda, zaznaczył to w kontekście samotnej, nocnej modlitwy, zgodnie z możliwościami fizycznymi i pozwoleniem spowiednika. Ale przecież – kto naśladuje kochanego Zbawiciela w modlitwie, ten potrafi Go naśladować także w innych rzeczach: w posłuszeństwie woli Ojca, w miłości i służbie ludziom. W takim życiu, które porwie innych, by naprawdę żyć tylko w Jezusie. Umierać też w Jezusie i tak jak On – do ostatnich sekund – nieść światu prawdę o miłosierdziu.

Ojciec Jordan wstawał i szedł, bo wiedział, że nie da się ratować innych bez realnego zaangażowania. Ci, co naprawdę potrzebują ratunku, raczej sami nie przyjdą. Trzeba wyjść im naprzeciw. Jak Jezus do celnika Mateusza, jak ojciec do syna marnotrawnego.

Liczne podróże Franciszka od Krzyża to nie tylko poszukiwanie nowych członków Towarzystwa. To także opieka i troska wobec tych, którzy już chcieli i próbowali kroczyć za Jezusem w Societas Divini Salvatoris. Odwiedzał więc wspólnoty rozsiane po całym świecie nie tylko po to, by trzymać ojcowską rękę na pulsie. Po prostu – miał potrzebę bycia blisko. Miał świadomość, że trudno budować więzi „na odległość”. Dobrze wiedział, że miłość braterska jest Boskim cementem, bez którego żaden dom nie może być scalony (DD IV/4).

Ojciec Franciszek Jordan, który potrafi klękać, wstawać i iść, uczy mnie dziś kilku rzeczy.

Żeby w życiu – i życiem – iść za Jezusem, najpierw trzeba – jak Franciszek od Krzyża – uklęknąć duchem. Bo, żeby zaangażować się w coś, a raczej w Kogoś – tak na poważnie, trzeba w to wejść całym sercem. A ludzkie serce otwiera bardziej Bóg, niż sam człowiek. Wtedy rodzi się odwaga i gotowość do drogi, na której czeka wielu spragnionych miłości od Zbawiciela.

Z serca na klęczkach rodzi się także spokój i ufność, że wstać i iść za Bogiem to nie tylko „robić kilometry”, dla świętej sprawy. Idę za Jezusem, chodząc codziennie w te same, raczej nieodległe miejsca i do tych samych, dobrze mi znanych posług. To jest moja przestrzeń do wiernego naśladowania Zbawiciela.

Bo iść za kimś to konsekwentnie go naśladować. Wraz z nim przemierzać nie tyle nowe obszary świata, ile głębię ludzkiego ducha. Tak docierać do prawdy o sobie samym i do wszystkich, którzy uczą się w życiu mówić jak Jezus i jak Jordan: ”Pragnę” – swojemu powołaniu.

I tak, mocą Bożego pragnienia, na wzór Franciszka od Krzyża, dzień po dniu iść stale naprzód. Powoli, krok po kroku odkrywając, ile już się światu zdarzyło – wolą Ojca, ofiarą Syna i miłością, którą w Duchu nieustannie dzielą się z każdym człowiekiem. I ile jeszcze może się zdarzyć, za łaską Boga, który ma więcej, niż rozdał.

Jedna uwaga do wpisu “Wstał i poszedł

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s