Zrób wszystko, aby wszystkich ratować.
DD II/20
Nie muszę się długo zastanawiać, gdzie usiadłby Ojciec Jordan na uczcie wspominanej w dzisiejszej Ewangelii (por. Łk 14, 1.7-14). On dobrze rozumiał, dlaczego Jezus uczył, że lepiej zajmować miejsca ostatnie, niż pierwsze. I jak rozumiał – tak czynił. Przez całe życie.
Kiedy czytam biografię Franciszka od Krzyża i jego myśli w Dzienniku Duchowym znajduję go zawsze na ostatnich miejscach, mimo że to on „robi wszystko”: on jest Założycielem i pierwszym przełożonym generalnym Towarzystwa Boskiego Zbawiciela, on organizuje misje, on pozyskuje nowych członków i poszerza dzieło ratowania ludzi na wszelkie sposoby. To on chodzi, puka, pyta, słucha, rozmawia, pisze setki listów.
I potem to on musi znosić uwagi cenzorów o jego dziele w stylu: „Jakim prawem ci Niemcy, uwarunkowani protestancką mentalnością i tamtejszym środowiskiem, pozwalają sobie przyjeżdżać do Rzymu i nas pouczać?”.* To on musi przeżywać odejścia braci i sióstr z Towarzystwa. To on słyszy, że ma skłonności do przesady, to on czyta o sobie obelżywe słowa w gazetach. To on zapisuje w Dzienniku: Załóż Towarzystwo Apostolskie i we wszystkich przeciwnościach zachowaj stale wewnętrzną równowagę (DD I/145). I to on bardzo dosłownie wie, że Lepiej być biednym robaczkiem, jeśli Bóg tego chce… niż Serafinem, jeśli Bóg tego nie chce (DD III/13).
Chociaż to on angażuje się najmocniej i działa najwięcej – nigdy nie skupia na sobie uwagi. Nie dominuje. Nie zajmuje sobą. Można powiedzieć, że „zajmuje sobą” tylko Chrystusa. Ale gdy na modlitwie mówi Mu cokolwiek o sobie – o wewnętrznym pokoju lub walce – służy to wyłącznie dwóm celom: Bożej chwale i zbawieniu ludzi. Tak jest od początku: Wszystko na większą chwałę Boga i dla zbawienia dusz (DD I/1) i już do końca: Pomóż mi dla Twojej chwały i dla zbawienia dusz (DD IV/14); Wszystko dla Boga i Jego świętej sprawy: cały czas życia, wszystkie czyny i zaniechania, aż do ostatniego tchnienia (DD III/17).
Bo Ojciec to ten, który zawsze jest z dziećmi.
Dlatego Franciszek od Krzyża nigdy nie ustawia się przed nikim, ani ponad nikim. Jest zawsze – prosto i zwyczajnie – z ludźmi. Buduje Towarzystwo, aby z Bogiem być w ich towarzystwie. I jest ze wszystkimi. Także z tymi, którzy nie bardzo pamiętają o innych, albo nawet zapominają samych siebie. Z tymi, o których być może pamięta już tylko sam Boski Zbawiciel.
Nawet na samotne, wielogodzinne modlitwy w kaplicy, Ojciec Jordan sercem zabiera wszystkich. I naprawdę chce być dla wszystkich, nie dla wybranych, jak oczekiwał przyglądający się działalności Towarzystwa wizytator apostolski, sugerując Franciszkowi Marii od Krzyża, by do Societas Divini Salvatoris (łacińska nazwa Towarzystwa) przyjmować tylko tych, którzy są w stanie zapewnić sobie utrzymanie. W Dzienniku Założyciel zapisał: Przyjmować wszystkich, którzy mają prawdziwe powołanie i potrzebne przymioty, z takim samym zaufaniem – czy mogą coś płacić, czy nie! (DD I/205). Aż się prosi, by zahaczyć o dzisiejszą Ewangelię: „Będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych” (Łk 14, 14).
Często przed bramą Domu Macierzystego Salwatorianów w Rzymie, wielu ubogich czekało w kolejce po jedzenie. Ojciec Jordan zawsze zalecał furtianowi, aby dobrze obchodził się z biedakami. Podczas spacerów sam dawał jałmużnę żebrakom, a na obiad w dniu „narodzin” Towarzystwa – tj. 8 grudnia 1881 roku – jadł z braćmi spalone kasztany, ucząc, trochę jak Jezus w Łukaszowym fragmencie na dziś, że w ubóstwie też można świętować. Kto wie – może z uśmiechem wspominając te spalone kasztany, zapisał potem sobie: Moim pokarmem jest poddanie całego świata Jezusowi Chrystusowi (DD I/193).
Czasem sobie myślę, że Franciszek od Krzyża, wybierający zawsze ostatnie miejsca, raczej nie chciałby, żeby się nim zajmować. Że bardzo pilnowałby tego bloga. Że sprawdzałby dokładnie, czy wszystko, co się tu o nim mówi i pisze, ostatecznie prowadzi do dwóch celów: chwały Bożej i zbawienia bliźniego ( por. DD I/192). I do żadnych innych.
Szczerze? Modlę się, aby naprawdę to robił.
Być może Ojcu Jordanowi niepotrzebna jest nawet ta wyczekiwana przez wielu beatyfikacja. Pewnie mu dobrze z określeniem: Sługa Boży i nie martwi go, że trwa to już blisko osiemdziesiąt lat. W końcu za życia służył Bogu prawie drugie tyle (Franciszek od Krzyża umiera w wieku 70 lat).
To my, bardziej niż on, potrzebujemy jego beatyfikacji. Potrzebujemy, żebyśmy w każdej „tkance” Kościoła i na własnej skórze mogli doświadczać, że jego misja ratowania wszystkich ludzi – i z pierwszych, i z ostatnich miejsc – cały czas trwa.
*Alessandro Pronzato, Nie możesz spocząć. Ojciec Jordan. Ten, który przejął ogień i rozpalił serca milionów, Kraków 2013.