Bądźcie więc dobrymi salwatorianami przez zachowywanie świętych ślubów, przez przezwyciężanie siebie i pokorę. Będziecie wówczas jak drzewo, które rośnie nad strumieniem i przynosi owoce w swoim czasie. Oby każdy z was miał mocną wolę bycia dobrym salwatorianinem. Wiem – wszyscy robimy błędy, ode mnie poczynając. Ale mogę i muszę oczekiwać od każdego z was dobrej woli i żarliwego pragnienia.
Kapituła 16.11.1900 r.
Ta sykomora z dzisiejszej Ewangelii nie daje mi spokoju. Św. Łukasz maluje obraz co najmniej niecodzienny – bogacz na stanowisku wspina się na drzewo jak dzieciak. I naprawdę dziś chyba chodzi o to drzewo.
Przyjrzymy się Ewangelii (por. Łk 19, 1-10). Zacheusz ma pragnienia i ma uwarunkowania. Pragnienia wzywają: zrób wszystko, by zobaczyć Jezusa, uwarunkowania przypominają: jesteś niskiego wzrostu, a Jego właśnie okrąża tłum. Sytuację ratuje więc sykomora i gotowość Zacheusza, by na nią wleźć, niezależnie od wszystkiego.
Jeśli mowa o pragnieniach spotkania Jezusa i o uwarunkowaniach, które zdają się człowiekowi to spotkanie utrudniać, to pasja Jordanowa jest na to jak znalazł.
Bo bł. Franciszek od Krzyża wiedział co to znaczy mieć naprawdę wielkie pragnienia związane z Jezusem. I równie dobrze wiedział, co to znaczy mieć osobiste uwarunkowania, które sprawiają, że nie wszystko jest takie łatwe. A, no i co to znaczy mieć wśród ludzi tzw. opinię. Zacheusz miał opinię cwaniaka i ździercy; bł. Franciszek – powiedzmy oglądnie, „nie nadającego się” do podejmowanego dzieła. Jakby nie patrzeć – obaj byli na swój sposób szaleńcami – ze względu na Jezusa zrobili wszystko i pomimo wszystko.
Ale dziś zatrzymuje mnie sykomora i im dłużej prowadzę tego bloga, tym bardziej sobie uświadamiam, że przyjaźń z bł. Franciszkiem od Krzyża i on sam, pasjonat, który odkrył, że w szaleństwie jest metoda – to moja sykomora. Sykomora, która pozwala mi – we wszystkim i pomimo wszystko – najpierw zobaczyć Jezusa. Jezusa który mnie widzi w moich uwarunkowaniach i w pragnieniach, którymi On sam mnie obdarza. I który „ściąga mnie na ziemię”, bym umiała szukać Go w swoim domu, czyli w konkrecie prostej codzienności, a nie „nie wiadomo gdzie”.
Bo przecież o to chodziło zawsze bł. Franciszkowi – „być sykomorą”, to znaczy pomagać ludziom spotkać Jezusa. Poznać Boga prawdziwego, czyli zaangażowanego w ludzkie życie (por. J 17.3), takie, jakie ono jest; gotowego już dziś wejść do mojego domu, a nie dopiero wtedy, jak się jakoś ogarnę. Boga, który w relacji z człowiekiem zawsze wybiera uniżenie (w Ewangelii Jezus jest „niżej” niż Zacheusz!).
Na tym polega pasja Jordanowa – nieść sensowną i pełną miłości odpowiedź na wielkie pragnienia, także pośród szemrzących przeszkód. Widzieć w człowieku nie tylko to, co zrobiło z nim życie, ale i to, czego uprzednio i nieodwołalnie zapragnął dla niego Bóg (imię Zacheusz znaczy „czysty, niewinny”; por. Popełniający grzech śmiertelny jest wciąż obrazem Boga – DD I/81). Walczyć o to, by w choćby jednym tylko (por. DD II/1) sercu, wcale nie wolnym od błędów, wybrzmiał ten zmieniający wszystko refren: „Albowiem Syn Człowieczy przyszedł odszukać i zbawić to, co zginęło”.
Być dla kogoś sykomorą, przy której przechodzi Jezus zaangażowany w każde ludzkie życie.
To jest i nasze zadanie.