Jeden, który ma ogień gorliwości dla wiary, może sprowadzić cały naród na prawą drogę.
DD I/200

Są dni, kiedy z zachwytem sobie myślę: jak to wszystko się łączy. Kiedy słowo w liturgii potwierdza: naprawdę nie ma przypadków. I odsłania się Boży sens. Może i pomału, bo bywa, że między objawieniem, a zrozumieniem tajemnicy musi upłynąć bardzo dużo czasu. Ale choć dzieje się powoli, to bardzo konsekwentnie.

W tę niedzielę Chrztu Pańskiego Ewangelia odsyła nad rzekę Jordan i przypomina kolejny raz o św. Janie Chrzcicielu, imienniku i patronie bł. Franciszka Jordana. A z kolei drugie czytanie przywołuje słowa, będące dla bł. Ojca Założyciela i dla salwatorianów w ogóle, wezwaniem do konkretnego świadectwa, jakie niesie światu ich powołanie: „Gdy ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela naszego, Boga, do ludzi, nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy usprawiedliwieni Jego łaską, stali się w nadziei dziedzicami życia wiecznego” (por. Tt 2, 11-14; 3, 4-7; DD IV/37).

Nie wiem tak do końca dlaczego rodzice bł. Jordana dali mu na imię Jan Baptysta. Można przypuszczać, że podpowiedział im to kalendarz liturgiczny, bo średni syn (Jordan miał też starszego i młodszego brata) urodził się szesnastego czerwca, a więc niedługo przed uroczystością narodzenia św. Jana Chrzciciela (24 czerwca). Tak czy inaczej, to było naprawdę trafione w punkt i argumentacją za tym jest cała dzisiejsza liturgia słowa. Kolejny raz i nie tylko w odniesieniu do bł. Franciszka Jordana potwierdza się: jedynie Bóg adekwatnie odpowiada na pytania o to, kim naprawdę jesteśmy. Tylko On pokazuje nam prawdę o nas. Bez względu na to, czego ludzie się o nas domyślają i co sami o sobie myślimy, prędzej czy później okazuje się, że należymy do Jego wybranych.

Kiedy słucham dziś Jana Chrzciciela, tłumaczącego oczekującemu w dość gęstej atmosferze („z napięciem”) ludowi, że idzie za nim mocniejszy (por. Łk 3, 15-16.21-22) przypominam sobie to, co, bardzo trafnie zresztą, mówi się o bł. Franciszku Jordanie: przejął ogień i rozpalił serca milionów. Tak oto całe jego życie i dzieło „podaje dłoń” dzisiejszej Ewangelii.

To, co mówi Jan Chrzciciel o Jezusie i o sobie w opisie św. Łukasza może być źródłem, podstawą, fundamentem pasji bł. Franciszka Jordana i kluczem do jej zrozumienia. Jakby sama Dobra Nowina to dziś tłumaczyła: właśnie dlatego on taki był. Właśnie dlatego tyle mu się chciało i tyle zrobił. I właśnie dlatego jest nam teraz dany, jako błogosławiony Kościoła.

Mniej więcej znamy siedemdziesiąt lat jego życia, mamy sto czterdzieści lat jego dzieła.
No i?
Co to właściwie dla nas znaczy?

Jordanowa pasja to jest konkret: powinno być widać, że zostaliśmy ochrzczeni Duchem Świętym i ogniem. Bo przecież nosimy w sobie ten największy, najwspanialszy chrzest – chrzest Jezusa. Powinno być widać, że nie jesteśmy skoncentrowani tylko na tym, co ziemskie, że widzimy dalej i głębiej. Powinno być widać w naszych wyborach, decyzjach, w naszym codziennym postępowaniu, że nie kieruje nami jedynie ziemska mądrość, lecz że nasze serca są skierowane ku Bogu. Powinno być widać zapał wiary, zapał świadectwa, zapał dobroci. I powinna być widoczna miłość, której nic nie jest w stanie zgasić ani zatrzymać. Czy nie tak wypełniła się w życiu bł. Franciszka Jordana prośba z Jutrzni na niedzielę Chrztu Pańskiego: „abyśmy byli w świecie sługami Twojej Ewangelii”…?

Zdaje się, że to pytanie najpierw do salwatorianów, ale chyba może stawiać je każdy jeden, objęty ich modlitwą, troską i świadectwem. Czy nie po to właśnie powstało Towarzystwo Boskiego Zbawiciela? Żeby to było widać? I nie tylko w duchowych synach i córkach bł. Franciszka, których on uczył, że kto nie płonie ten nie zapala (por. DD I/186), ale i w nas, „dzieciach” tej posługi. Skoro i my możemy trzymać w ręku Dziennik Duchowy bł. Ojca Założyciela to znaczy, że on nie tylko sobie samemu pisał: Powstań jak ogień! (por. DD II/44). Zresztą, przecież i Jezus po to solidarnie stanął nad Jordanem z grzesznikami, żeby każdy człowiek wszystkich czasów usłyszał o sobie: „umiłowany”. I żeby też stanął, ale przed zadaniem: co zrobić z TAKĄ miłością…

To jest znowu konkretne wezwanie na trwający rok dziękczynienia: docenić to, co zostało nam dane. Pozwolić, by żył w nas Duch, by płonął w nas ogień. I by ciągle rozpalał nasze i nie tylko nasze serca.

Bł. Franciszku Jordanie, co z myślą o nas wszystkich przejąłeś ogień i rozpaliłeś serca milionów – módl się za nami, żebyśmy tego nigdy nie zmarnowali. Amen.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s