Dlatego nieustannie studiujcie, medytujcie i przyswajajcie sobie świętą Regułę, księgę prawa, tak abyście jej dokładnie, na ile na to pozwala ludzka słabość, przestrzegali. Ona jest naszą przewodniczką, gwiazdą przewodnią, matką, do której powinniście się przytulić, która nas broni, prowadzi, wskazuje, jak macie pokierować waszym życiem.
Kapituła z 21 czerwca 1901

Od wczoraj nie daje mi to spokoju. Być może powód jest całkiem banalny. Po prostu jakby na dziś to porównanie Reguły Towarzystwa Boskiego Zbawiciela do gwiazdy, której obecność zaznacza także św. Mateusz w Ewangelii na Objawienie Pańskie, a w śpiewanych chyba w każdym kościele „Mędrcach świata” też słychać, że gwiazda Zbawcę im ogłasza…

Moje pierwsze poruszenie związane ze świętą Regułą wzięło się z… błędnego myślenia. Tak. Lubiłam swego czasu przystawać przy pomniku bł. Franciszka Jordana i naprawdę długo myślałam, że on w jednej ręce ma krzyż, a w drugiej Pismo Święte. I jakimś przełomem dla mnie było usłyszeć: „On trzyma Regułę”. „Dopowiedziałam” sobie wtedy po cichu, nie rozumiejąc jednak wcale swojej reakcji: „A Reguła trzyma jego”.

Nie wiem, czy dziś rozumiem tę swoją reakcję lepiej. Ale cieszę się, że mi się przypomniała w to Objawienie Pańskie. Bo historia Mędrców, prowadzonych przez gwiazdę i pokonujących długą drogę, by oddać chwałę Zbawicielowi (por. Mt 2,1-12) zaprasza mnie do spojrzenia na życie i dzieło bł. Franciszka, gdzie Reguła była rzeczywiście jak gwiazda przewodnia. A cała podjęta droga miała identyczny cel: We wszelkim doniosłym, jak i najmniej znaczącym działaniu pozwól się kierować tym mottem: Wszystko dla większej chwały Boga (Bogu jedynemu chwała i cześć) i dla zbawienia dusz (por. DD I/67).

Nie śmiem tu Reguły cytować i tym bardziej analizować. Ale poczytałam sobie, że została napisana w imię Jezusa Chrystusa. Nietrudno się domyślić, że przebija z niej ogromny zapał apostolski i jest pięknym świadectwem dojrzałości serca bł. Ojca Założyciela i jego charyzmatu. Zgodnie z regułą z 1882 roku: Celem Towarzystwa jest wzmacniać, bronić i rozkrzewiać katolicką wiarę wszędzie tam, gdzie zostanie posłane przez Bożą Opatrzność. Dlatego poprzez wypełnianie apostolskiego nauczania słowem pisanym i mówionym, zamierza osiągnąć cel, tzn. aby wszyscy ludzie nieustannie poznawali jedynego prawdziwego Boga i tego którego posłał Jezusa Chrystusa, aby mogli wieść życie święte i zbawić swoje dusze. Jakby nie patrzeć – całkiem podobne do tego, co stanowi istotę Objawienia Pańskiego, świętowanego dziś w Kościele…

Mateuszowa Ewangelia, której wysłuchałam na liturgii potwierdza i uzasadnia Jordanową pasję ratowania wszystkich. Historię Mędrców można by streścić tak: Jak ktoś chce Boga znaleźć, to nie ma siły, żeby nie znalazł. Jeśli ktoś naprawdę Boga szuka, to niemożliwe jest, żeby mu ktoś inny realnie przeszkodził. Nie inaczej wybrzmiewa to w życiu i dziele bł. Franciszka Jordana.

Mędrcy, Magowie, Królowie, wszystko jedno jak ich nazwiemy – są poganami. Nie mają tego pragnienia, które mają Hebrajczycy, oczekujący przecież na Mesjasza. Nie znają tego doświadczenia. Jednak z jakiegoś powodu wyruszają w drogę. Ona nie jest ani łatwa, ani krótka, ani bezpieczna. I pasuje mi to do życia bł. Franciszka Jordana, co przyszedł na świat w zwykłej, chyba nie jakoś wielce pobożnej rodzinie, z uwarunkowaniami, w których „pójście na księdza” nie było proste i nie chodzi tu tylko o brak środków finansowych, koniecznych do podjęcia nauki w seminarium. On już za młodu musiał wyjść ze swojej strefy komfortu, o ile takową w ogóle miał. Nie było opcji budowania „pałacu własnych planów i nawyków”, z którego wychodzi się co najwyżej na taras. Trzeba było od początku „wyjść” i ciężko pracować, żeby spłacić nieswoje długi, potem uzupełniać braki w edukacji siadając w szkolnej ławce ze znacznie młodszymi i „cieszyć się nadzieją”, że może kiedyś bramy seminarium jednak się otworzą. Bo w tym wszystkim zaczęła bł. Jordanowi „świecić” gwiazda powołania. I jak to gwiazda – nie zajęła całego horyzontu, a jednak pokazała kierunek. Nie przymuszała, by za nią iść, a jednak budziła ze snu. Nie czyniła wszystkiego w pełni jasnym, a jednak pozwalała jakoś orientować się pomimo ciemności. A przecież one były w jego prostej codzienności, naznaczonej chociażby tą biedą, czy szalejącym kulturkampfem…

Właśnie. Wątek Heroda który „spisek knuje”, a ostatecznie paradoksalnie pomaga Mędrcom dostać się do Jezusa też ma swój „odpowiednik” w życiu bł. Franciszka Jordana. On chyba jak nikt doświadczał że to, co jest na zewnątrz, choć potrafi zatruć życie, naprawdę nie przeszkadza spotkać Boga. I niech wystarczy tu tylko ten kulturkampf właśnie. Albo to, że nawet prymicje musiał przeżyć z dala od rodzinnej parafii. Albo sugestie wielu, że to jego apostolskie dzieło, które chciał stworzyć to może i dobry pomysł, ale raczej nie dla niego. Niech wystarczą wszystkie trudności związane z budowaniem Towarzystwa i trzydzieści lat czekania na jego ostateczne zatwierdzenie. Dziś, po 78 latach procesu beatyfikacyjnego, mając w bł. Franciszku Jordanie orędownika, wiemy: Naprawdę nic nie przeszkodzi Objawieniu Bożemu, Jego Świętej Opatrzności w drodze do ludzkiego serca.

Może to jest oczywiste, ale mnie otwiera oczy dopiero dziś: Mędrcy szli tyle, ile szli „tylko” po to, żeby się ucieszyć Bogiem. Nie mieli w tym żadnego swojego interesu. „Pchało” ich pragnienie spotkania Króla, poznanie Zbawiciela. Nic innego i nic więcej. Jak pomyślę o wielogodzinnej modlitwie bł. Franciszka w pustej kaplicy to sobie uświadamiam: to jest ta jego przepiękna, pełna mądrości zdolność cieszenia się Bogiem. Bycia z Nim, tak po prostu. Na zgiętych kolanach, czy – jak podpowiada dziś Ewangelia: „upadając na twarz”… Przecież to jest cały fundament Jordanowej pasji, co go w odpowiednim czasie z klęczek podnosiła i nie dała usiedzieć w miejscu (Mędrcy też zostawiają dary i z Betlejem odchodzą!). I to jest cały sens tej świętej Reguły – gwiazdy przewodniej, co nie tylko wskazuje dziś salwatorianom drogę, ale i „trzyma” ich na obranej w życiu ścieżce: poznanie Zbawiciela, Króla wszystkich (por. J 17,3).

Porównanie Reguły dla współbraci do gwiazdy przewodniej odsłania mi dziś coś jeszcze. Po raz pierwszy widzę Mędrców z Ewangelii jako wspólnotę. Wspólnotę w drodze, wspólnotę w pragnieniu i ostatecznie wspólnotę osób, czy było ich trzech, czy ilu… Razem patrzą w niebo, razem idą, razem stają twarzą w twarz z Herodem, razem „padają na twarze” przed Zbawicielem…

Całkiem jak tych trzech, klęczących w kaplicy Domu św. Brygidy, od których w 1881 roku, ósmego grudnia, „zaczęło się” Towarzystwo – ludzie spragnieni Boga dla wszystkich i gotowi do każdej drogi, aby to mogło się realizować. I dziś już wcale nie jest ich trzech, tylko wielka, międzynarodowa wspólnota braci i sióstr, wspólnota życia, drogi i misji, dzięki której jeszcze wielu z nas może się spotkać z Bogiem Zbawicielem, objawiającym się całemu światu.

*

Jest milion aranżacji „Mędrców świata”. Tę znam od dziecka, ze swojego, też wcale nie wielce pobożnego domu…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s