Staraj się rozważać i studiować Pismo Święte, w nim się zatapiać.
DD I/139

Dobrze się czuję przy uczniach idących do Emaus w dzisiejszej Ewangelii (por. Łk 24, 13-35). Choć trudno powiedzieć, żebym przez co najmniej ostatni miesiąc była „w drodze”, jak oni. A może jednak byłam?

Chyba dobrze rozumiem to, co oni przeżywają. Ze wzrokiem wbitym w ziemię rozpamiętują, co się zdarzyło i nie mogą się pogodzić z niezrealizowanym planem na życie, który układali sobie w towarzystwie „potężnego w czynie i słowie” Jezusa. Tymczasem rzeczywistość okazała się inna. Strasznie dołująca. Choć chodzili z Nim – zawiedli Go, a On w sumie nie udowodnił swojej wszechmocy. I ta rozpacz, co jest zawsze kiepskim doradcą, bo chce kończyć wszystko na grobie, jakby nie było ciągu dalszego.

Jakie to…bliskie. Przynajmniej dla mnie.

Do końca nie wiem, czy ci dwaj chcą iść konkretnie do Emaus, czy po prostu zwiać jak najdalej od Jerozolimy. Tak czy tak, są w drodze i niosą ciężar – zdaje się – niemal nie do uniesienia. W takiej właśnie chwili dołącza do nich Zmartwychwstały. Po prostu – dołącza. „Przybliżył się i szedł z nimi” – pisze św. Łukasz. Słyszycie to? On się przybliżył do ich codzienności. Do naszej codzienności…

Porusza mnie już od dawna, że Jezus przybliża się i idzie z nimi, czyli – przybiera ich tempo. Przychodzi do nich bez głośnego: „Mam was!”, bez afiszowania wszem i wobec faktu zwycięstwa życia nad śmiercią, który do uczniów wciąż nie dociera. Nie wyprzedza ich, nie pogania, niczego im nie udowadnia i nie pociesza zbyt szybko. Ale robi dwie proste i kluczowe rzeczy. Cierpliwie wyjaśnia Pisma i łamie dla nich chleb. Chcąc nie chcąc, „widzę” teraz w głowie notatki Ojca Jordana: Łam dzieciom Chleb (org. łac: Frange parvulis panem ad minimum…) przynajmniej raz lub dwa razy w Tygodniu! Nie pozwól się odwieść od tego z błahych przyczyn! (DD I/195). Przypis w Dzienniku tłumaczy, ze owo łamanie chleba to pouczenie w wierze. A więc chodzi nie tylko wprost o Chleb Eucharystyczny. Wyjaśnienie ma swój cel – odpowiada na głód duchowy i stopniowo doprowadza do Eucharystii. Wzrusza mnie (serio!), że przy tej notatce Ojciec Franciszek dopisał sobie: Pilne! (org. łac. Urget) Nawet podkreślił to słowo. Od wielu tygodni to przecież pilne pragnienie wielu minimus – najmniejszych, z konieczności zostających w niedzielę w domu…

Dobrze się dziś czuję przy dwóch idących do Emaus, którzy martwią się o przyszłość. Wraz ze śmiercią Mistrza umarła ich nadzieja: „A myśmy się spodziewali…” – wyznają Towarzyszowi drogi. Przecież marzenia o wyzwoleniu spod rzymskiej okupacji dzielą z prawie wszystkimi Żydami swego czasu. Tak, jak ja dzielę ze wszystkimi ludźmi tego czasu marzenia o wyzwoleniu. Z epidemii. Znam dobrze ten lęk zakorzeniony w przeszłości i obawy o przyszłość, co w pewnym sensie wykorzeniają obu uczniów z „tu i teraz”. Ile razy tkwiąc w absurdalnych obawach o swoje przeszłe i przyszłe „kiedyś”, w ogóle nie jest się „u siebie”?

Chrystus pomaga im na nowo odnaleźć się w teraźniejszości. Najpierw za pomocą Pisma objaśnia jej sens, pokazuje głębsze znaczenie zdarzeń, a potem wziąwszy chleb, odmawia błogosławieństwo. Dopiero wówczas otwierają się im oczy i Go rozpoznają. Dopóki ich wzrok sięgał tylko granic własnej perspektywy, serca dotykały jedynie swojego smutku i rozczarowania. Jakie to ludzkie i jakie aktualne! Dlatego tak, jak kiedyś do nich, Jezus podchodzi dziś do nas na ścieżkach (chciałoby się powiedzieć: dołach) naszego życia, jak do dezerterów, próbujących uniknąć trudnej rzeczywistości. Zresztą ta, którą mamy teraz, też jest raczej niefajna.

Ale On przychodzi i w tę, a nie inną rzeczywistość wnosi swoje słowo. Swoje błogosławieństwo. Daje ludzkiemu zagubieniu jedyny, pewny znak rozpoznawczy i gwarancję sensu – Siebie samego!

Razem z Łukaszem i Kleofasem na drodze do Emaus, uczę się dziś Jezusa cierpliwie i stopniowo wyjaśniającego nam życie w świetle Bożego Słowa i łamiącego dla nas Chleb. Bo przecież łamie go dla mnie nawet wtedy, gdy moje „uczestnictwo we Mszy” oznacza klękanie przed laptopem z transmisją na żywo.

Chyba pierwszy raz spotkanie uczniów z dzisiejszej Ewangelii nie jest dla mnie tylko wydarzeniem sprzed dwóch tysięcy lat. Jest konkretnym, skierowanym do mnie przypomnieniem, że moje troski i nawet moje marzenia, mogą mi zamykać oczy na rzeczywistość i przesłonić oblicze Chrystusa, który ciągle jest w niej obecny. Wraca do mnie teraz Franciszkowe wezwanie, by zawsze być świadomym wszechobecności Boga. Zastanawiam się, gdzie ono było w Dzienniku. Szukam. Znajduję: DD I/141. Szukajcie a znajdziecie też sobie Ojciec Jordan nieraz zapisał…(por. DD IV/17; DD IV/22…)

Dziś jest także dzień, który tę wszechobecność Bożą jeszcze wyraźniej zaznacza. Początek Tygodnia Biblijnego, Narodowe Czytanie Pisma Świętego, które każdy ma w zasięgu ręki czy choćby aplikacji w telefonie. Pisma, z którym – według Ojca Jordana – najlepiej i zasypiać, i się budzić (por DD. I/145). Czyli – przeżywać całą rzeczywistość…

Dziś, gdy Narodowe Czytanie zaprasza do pochylenia się nad Ewangelią św. Mateusza, nie mam jakoś ochoty robić tego w samotności. Ale zanim się zdołuję jak Łukasz i Kleofas, przypominam sobie, że już od dawna nie pochylam się nad Ewangelią sama. Mam przecież towarzystwo. Jordanowe towarzystwo, które na długo przed „moją erą” zaowocowało Towarzystwem pisanym wielką literą.

Raczej nie mam natury badacza, bo brakuje mi pokory i cierpliwości, właściwej prawdziwym naukowcom, ale lubię „dłubać” w Dzienniku. Wypisałam sobie wczoraj wszystkie cytaty z Ewangelii św. Mateusza, jakie Ojciec Franciszek zawarł w swoich notatkach z zaznaczeniem sigli biblijnych. Pewnie są jeszcze jakieś Mateuszowe parafrazy. Ale mniejsza o to, ostatecznie nie chodzi o dokładną liczbę tych zapisów.

Dzięki ewangelicznym cytatom w Dzienniku widać, jak Ojciec Jordan pozwalał Jezusowi przybliżać się do niego i do jego rzeczywistości. Nierzadko trudnej na miarę doświadczeń uczniów z perykopy na dziś. Widać, jak prosił, by Zbawiciel wyjaśniał mu jego historię życia, jego troski i jego marzenia. Modlił się Ewangelią, gdy powierzał Bogu swoje dzieło (por. Mt 4, 19n; Mt 19,29; DD I/157*), wychowywał samego siebie do życia na wzór Mistrza. Co najmniej trzy (bo może więcej?) razy zapisał sobie Mateuszowe wezwanie, by jak Jezus być cichy i pokorny sercem (por. Mt 11,29: DD I/71 – był wtedy młodym alumnem; DD I/159, DD II/110 – jako dojrzały ksiądz). Co najmniej dwa (bo może więcej?) razy powtarzał sobie: Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie… (por. Mt 12,30: DD I/176; DD II/103). Kazanie na Górze uczynił programem na całe swoje życie (por. DD I/71; DD I/93; DD I/159; DD I/176; DD IV/17) i wzywał siebie do częstej medytacji tych fragmentów (por. DD I/80). Ostatni cytat z Mateuszowej Ewangelii Ojciec Jordan zapisał w Dzienniku w 1916 roku. Niezwykle to wymowne, obok notatek o całkowitej zgodności z wolą Bożą: Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie (Mt 12,26; DD IV/31). Wreszcie, sparafrazował tę Ewangelię także w Duchowym Testamencie, pozostawionym braciom: wszystkim, tym obecnym i tym dopiero przyszłym, którzy dziś na pewno wezmą do ręki tekst św. Mateusza: Zostawiam wam w spadku nieustające ubóstwo jako cenny skarb, jako perłę (Mt 13,44), której Bóg zażąda z powrotem w dniu sądu (Mt 12,36) (…) Uświęcajcie się, rośnijcie i mnóżcie się na całej ziemi, aż do wypełnienia czasów w imię Pana! (Mt 28,20) Amen.

Patrzę na te moje ręczne wypisy z Dziennika Duchowego i „słyszę” Ojca Franciszka, cichego i pokornego sercem, chodzącego – z miłości do Boga i człowieka – drogą błogosławieństw:
Pozwól Słowu przybliżyć się do twojego życia. Słowu, które tak kocha, że idzie z tobą twoim tempem, wyjaśnia krok po kroku całą twoją zalęknioną rzeczywistość i twój los zabezpiecza (por. Ps 16,5).

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s