Módl się błagalnie do Boga Ojca przez Jezusa Chrystusa i przez Jego Pięć Najświętszych Ran o święte i miłe Bogu życie i kiedyś o dobre odejście do Twojego ukochanego Oblubieńca!
DD I/194
To jest historia o miłości. O niezwykłej miłości Boga do człowieka, który uczy się kochać pośród lęków i wątpliwości. I o miłości człowieka do Boga, który poruszony wyłącznie miłosierdziem, odpowiada na najprawdziwszą ludzką potrzebę, choćby oznaczało to odsłonięcie najświętszych ran.
Bliski jest mi św. Tomasz, o którym opowiada dziś św. Jan (por. J 20,19-31). Stał się taki od chwili, gdy zaczęłam słuchać o Jego spotkaniu ze Zmartwychwstałym, mając w pamięci także inne miejsca w Ewangelii, które o nim wspominają. Dobrze jest spotykać go w Niedzielę Miłosierdzia, bo nic, tak jak miłosierdzie nie uczy bliskości. I dobrze spotykać św. Tomasza razem z Ojcem Jordanem, który każdemu chciał nieść dobroć i miłość Zbawiciela.
Bliski jest mi Tomasz, który musi czekać. No bo, jak wiemy z Ewangelii, nie było go podczas pierwszego spotkania uczniów ze Zmartwychwstałym. Oni siedzieli razem, przejęci jeszcze śmiercią swojego Mistrza i zdezorientowani doniesieniami kobiet o pustym grobie, o aniołach, a nawet o żywym Jezusie. I wtedy On pojawił się wśród nich. Ale Tomasz jeszcze tego nie widział. Potem cały tydzień słuchał opowieści o tym spotkaniu i czekał. I czekał…i czekał. Przypomina mi to trochę Jordanowe: Moc dobrego dzieła leży w wytrwałości (por. DD II/57).
Bliski jest mi Tomasz także na wcześniejszych kartach Janowej Ewangelii. Po raz pierwszy odezwał się w chwili, gdy Jezus postanowił odwiedzić Martę i Marię oraz – czego jeszcze nikt się nie spodziewał – wskrzesić Łazarza. Dostał od sióstr wiadomość o chorobie Łazarza. Wiedział też już o jego śmierci. No i mówi uczniom: „Chodźmy znów do Judei!” Oni na to, całkiem logicznie: „Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz?” I wówczas po raz pierwszy słychać Tomasza, jak mówi kolegom, zdziwionym pomysłem Mistrza: „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć” (por. J 11,7-16).
Grubo, jak na niedowiarka. No chyba, że to wcale nie jest odwaga i sto procent poświęcenia. Może to jakieś: „Niech będzie”, w którym więcej rezygnacji, niż dyspozycji? Ewangelista Jan nie precyzuje tonu wypowiedzi Tomasza. Jakby jednak nie było – bliski mi jest Tomasz, bo pokazuje, że mimo różnorakich uczuć, które mogą towarzyszyć podejmowanym w życiu duchowym decyzjom – da się postanowić o pójściu za Jezusem, dokądkolwiek idzie. I mimo wszystko jakoś przeczuwać, że warto iść za Nim krok w krok, by w końcu zrozumieć i Jego i siebie. Skoro On zna najprawdziwsze potrzeby ludzi i odpowiada na nie wyłącznie miłosierdziem (por. MV 8), to nie ma lepszej drogi i lepszego towarzystwa…
Bliski jest mi Tomasz pełen wątpliwości. I ujmuje mnie zawsze, że Zbawiciel reaguje na niego z życzliwością. Trudno o wyraźniejszy znak, że przy Jezusie jest miejsce dla ludzi, którzy pytają i wątpią. Ile pytań pada w Dzienniku Jordana! Ile rozterek i wątpliwości, których Ojciec Franciszek nie ukrywa, nie udaje, że nie istnieją, lecz składa je u stóp Zbawiciela. U stóp poranionych…
Jezus pokazując rany Tomaszowi, nam wszystkim odsłania istotę sprawy – Zmartwychwstały jest tożsamy z Ukrzyżowanym. Z kolei Ojciec Jordan, całkowicie oddany Chrystusowi umęczonemu pokazuje mi, że ukrzyżowanie i zmartwychwstanie to nie są tylko oddzielne, następujące po sobie wydarzenia. Kiedy wiele razy w tegorocznym Wielkim Poście powtarzał mi: Dzieła Boże rosną tylko w cieniu Krzyża (por. DD I/163), zaświadczył, że zmartwychwstanie jest spojrzeniem na krzyż oczami wiary. Przeżywaniem cierpienia z Bożej perspektywy. Odsłonięte dziś rany mówią: nie ma Jezusa bez krzyża, nawet po zmartwychwstaniu. Taki jest Pan mój i Bóg mój…
Nie od dziś Ojciec Jordan, noszący znak męki Chrystusa w imieniu, formuje mnie do przekonania, że krzyż nie jest przejściową fazą, tak jak człowieczeństwo Jezusa nie było Jego chwilowym strojem. Krzyż jest niezbywalnym powodem chluby dla nas (por. Ga 16,14). Bo na krzyżu objawiło się najmocniej to nieprzerwanie wyczulone na najprawdziwsze ludzkie potrzeby Boże miłosierdzie. Poruszone człowiekiem „na całego”. Uczące zawsze i wszystkich, że nie trzeba się przed Nim wstydzić ran. Każdy nosi swoje „stygmaty”. Choćby były w relacji z Bogiem nieujawniane, ukrywane nawet i przed sobą, opancerzone, zamaskowane, uszminkowane…
Jezus poruszony wyłącznie miłosierdziem, przychodzący do uczniów mimo drzwi zamkniętych i mimo ich zamknięcia się w sobie, przynosi pokój i uczy: Najgłębszą radością jest przemieniony ból.
W tegoroczną Niedzielę Miłosierdzia patrzę w ekran telewizora i widzę Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. Zerkam na obraz św. siostry Faustyny, „słyszę” jej słowa z Dzienniczka: „Nie zapomnę o tobie, biedna ziemio, choć czuję, że cała natychmiast zatonę w Bogu jako w oceanie szczęścia; lecz nie będzie mi to przeszkodą wrócić na ziemię i dodawać odwagi duszom, i zachęcać je do ufności w miłosierdzie Boże” (Dz. 1582). I dopiero, gdy widzę te puste ławki i krzesła w bazylice, uświadamiam sobie, że niezależnie od własnych ran trzeba pamiętać o ranach świata, społeczeństwa, o bólu wokół nas. Chrystus solidaryzuje się z wszystkimi cierpiącymi, więc gdy dotykamy bólu innych, dotykamy także Jego ran.
Kto wie – może właśnie dziś, w takich, a nie innych czasach i warunkach, bardziej niż kiedykolwiek jesteśmy blisko św. Tomasza. Bardziej niż kiedykolwiek go rozumiemy. I jak on otrzymujemy największy dar bliskości Jezusa, poruszonego wyłącznie miłosierdziem.
*
Zdjęcie: Caravaggio Niewierny Tomasz (źródło: Wikipedia)