Na wieki będę opiewał miłosierdzie Pana
DD IV/35

Ostatni wspólny wieczór, podczas którego przyjaźń spotyka się ze zdradą. Miłość z nienawiścią. Ufność ze strachem. A Jezus, świadom tych spotkań, wzrusza się do głębi. I ta Jego reakcja od lat nie daje mi spokoju.

Po blogu widać – lubię słowa. Myślę nad słowami, które zapisuję, lub wypowiadam. Myślę, do kogo mówię i do kogo piszę. Można powiedzieć, że pracuję słowami i ze słowami. Nie żyję z pisania, ale pisanie pomaga mi w życiu. Żyjąc odkrywam, że słowa są ważne. Jednak nic, tak jak słowo Boże nie uczy mnie, że w życiu nie chodzi tylko o słowa. Nic tak jak Słowo nie mówi do mnie „między słowami”.

„Jeden z was Mnie zdradzi” – zwierza się Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Św. Jan pisze, że mówiąc te słowa Zbawiciel „wzruszył się do głębi” (por. J 13,21-33.36-38) . W tekście greckim występuje strona bierna: „poruszony został w duchu”. Mnie też to porusza. I zawsze mówi do mnie więcej, niż słowa.

Zdarzyło się, że wzruszyłam się do głębi. A raczej: zostałam poruszona w duchu. I wiem, że takie zdarzenia w ogóle nie mieszczą się w słowach. Są cichym sanktuarium serca. Mieszkaniem Boga. Są Jego darem i Jego dziełem. Milczącą opowieścią o mnie i moim życiu, ale przede wszystkim – są niewyrażalną do końca opowieścią o Nim samym i Jego życiu, oddanym za każdego człowieka. Opowieść z krzyża ma tylko „siedem słów”, a nie ma i nie było w historii świata nic bardziej wymownego.

Nasz Bóg się wzrusza. Choć ludziom czasem się wydaje, że jest niewzruszony. Na dodatek wzrusza się człowiekiem, który Go rani i zdradza. Jak Judasz. Jak ja.

Bóg wzruszony człowiekiem nie wypowiada dużo słów. Ale mówi wtedy całym sobą. W języku gestów, które czyni. W języku emocji, których nie kryje. W języku serca, które jest pełne miłosierdzia.

Dlatego nasz Bóg wzrusza się nie tylko wtedy, gdy otaczają go ludzie niezawodni, ale i wtedy, gdy wokół Niego jest wielu „niepewnych o kim mówi” i pogubionych tak, że albo samotnie idą „w noc” jak Judasz, albo – jak Piotr – tak bardzo chcą iść z Jezusem, że aż próbują Go wyprzedzać (por. Mt 16, 23: zejdź mi z oczu = stań za Mną). Bóg nie potrafi inaczej, bo „tym, co pobudzało Jezusa we wszystkich okolicznościach, nie było nic innego jak miłosierdzie” – napisał Papież Franciszek w Misericordiae Vultus, bulli ogłaszającej Rok Miłosierdzia. Jezus po prostu taki jest. We wszystkich okolicznościach…

Te „wszystkie okoliczności” przypominają mi ciągle styl życia Ojca Franciszka: zawsze i wszystkim nieść dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga (por. DD IV/37), czytając świat w kluczu Bożej łaski, a nie większej, mniejszej, czy wystarczającej ludzkiej zasługi. On wiedział doskonale, że jedyne zasługi, jakie się liczą, znajdują się po stronie Zbawiciela. Pisał o tym w Dzienniku Duchowym dziesiątki razy. Z szacunku do Waszej cierpliwości podam tylko jeden przykład: Przez zasługi naszego Pana, Jezusa Chrystusa, Syna Boga Żywego, ukaż mi drogę, abym wszystkich prowadził do Ciebie i ich uratował z Twoją łaską! (DD IV/32).

Jezus jest dziś „wzruszony do głębi”, bo kocha i Piotra, i Judasza, i mnie, niezależnie od tego, co zamierzamy zrobić i co ostatecznie zrobimy. Bo, kontynuując myśl Papieża Franciszka z bulli, poruszające Go miłosierdzie „pozwalało Mu czytać w sercach swoich rozmówców i odpowiadać na ich najprawdziwszą potrzebę”, choćbyśmy się wszyscy całkiem już w tych naszych potrzebach zaplątali.

Boża miłość jest, według Ojca Franciszka, trwalsza niż fundamenty Alp (por. DD/93). Niczym wobec niej są srebrniki, fałszywe pocałunki i nadgorliwość, która – w obliczu zagrożenia – nie będzie nawet gorliwością. Piotr oparł się o te fundamenty i dzięki temu sam stał się Opoką. Judasz się nie oparł i z własnej decyzji – całkiem i dosłownie – stracił grunt pod nogami…

Mam dziś przed oczami Jezusa wzruszonego do głębi; Judasza, który ucieka w noc; Piotra, żywo deklarującego gotowość do oddania życia za Mistrza; i Franciszka od Krzyża, który mówi mi o tym, że służba Bogu jest darem miłosiernej łaski. Patrzę na nich wszystkich i się zastanawiam: jak jest ze mną?

Czy potrafiłabym wzruszyć się do głębi tym, że mój grzech – jaki by on nie był – został przezwyciężony łaską Chrystusa, pobudzonego do tego niczym innym, jak miłosierdziem? Czy zawsze pamiętam, że „moje” wzruszenie do głębi to dzieło samego Boga, a nie osobistej gorliwości? I czy w „zostaniu poruszoną” przyjmuję łaskę, która uzdalnia mnie do tego, żeby naprawdę się ruszyć i służyć?

Czy umiałabym wzruszyć się na myśl o kimś, kto okazał się wrogiem, choć uważałam go za przyjaciela? Czy potrafiłabym ze wzruszeniem zgodzić się na krzywdę, którą chce mi zrobić, mówiąc mu: „Co masz czynić czyń prędzej”? Czy zdołałabym – wiedząc o kimś wszystko, co w nim poranione i złe – miłować go do końca to znaczy bardziej niż siebie? Czy w takich sytuacjach byłabym gotowa jak Ojciec Franciszek prosić Boga, zawsze poruszonego miłosierdziem: Nakarm mnie, Panie, chlebem płaczu i napój mnie obficie łzami? (DD I/92).

W edukacji, którą zajmuję się na co dzień, nie zadaje się pytań: „czy”, bo – jak to po belfersku mawiamy – nie przyniosą życiowej odpowiedzi. Ale w wierze pytanie „czy” może przynieść odpowiedź, która stanie się życiem. Najlepiej potwierdził to sam Piotr: nadgorliwy, zapierający się…i święty. U niego i służba, i świętość – zaczęły się od pytania wzruszonego Boga: „Czy miłujesz Mnie więcej?” Dzięki temu pytaniu Boże zbawienie dotarło aż do krańców ziemi (por. Iz 49,6).

Boże nasz wzruszony, napój nas łzami, które otrze Twoje zmartwychwstanie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s