Obyśmy nigdy nie zapomnieli, że na ziemi mogą być ludzie, których wieczne zbawienie związał Bóg z naszą gorliwością i naszą modlitwą.
DD I/88

Zupełnie inaczej niż rok temu czyta się słowa z dzisiejszej Ewangelii: „leżało mnóstwo chorych”. I inaczej czyta się dziś Dobrą Nowinę o uzdrowieniu (por. J 5, 1-16). Ale uzdrowienie wciąż pozostaje faktem. I wciąż jest z nami Jezus pytający: Czy chcesz wyzdrowieć?

Rok temu, medytując z Ojcem Jordanem nad tym fragmentem zapisałam sobie, że nie samo uzdrowienie mnie w nim porusza. Zarówno wtedy, jak i teraz – zastanawiają mnie ludzie. Ci, którzy tam są i ci, których tam… nie ma. Bo nie ma nikogo, kto wprowadziłby paralityka do sadzawki. Chory cierpi od 38 lat i nie ma nikogo, kto chciałby mu pomóc to przerwać, chociaż wkoło są ludzie i jakoś nie chce mi się wierzyć, że wszyscy niewidomi albo sparaliżowani.

Zresztą, są też Żydzi, jakoś wcześniej niezainteresowani losem paralityka. A teraz – kiedy jest zdrowy – nagle żywo włączają się w jego codzienność i mają pretensje, że chodzi z noszami w szabat. Szabat to szabat – rozumiem. Ale czy w takim razie lepiej by było dla uzdrowionego paralityka, gdyby nadal leżał, unieruchomiony chorobą, bo wtedy nie naruszałby szabatu?

Tak to jest, kiedy gorliwość myli się z nadgorliwością, a żywy człowiek z przepisem – choćby nawet obowiązującym. Jezus już przed tym przestrzegał – tylko wówczas nie chodziło o nosze, lecz o kłosy (por. Mk 2, 23-28).

Ludzie są różni. Nieraz jakby nieludzcy. Ale właśnie dziś uświadamiam sobie mocno, że są i Boży. Ludzie są Boży.

Boży jest (nadal jest!) 72-letni ks. Giuseppe Berardelli z miejscowości Fiorano niedaleko Bergamo. Gdy okazało się, że zaraził się koronawirusem, wspólnota parafialna zakupiła dla niego respirator, tym potrzebniejszy, że kapłan już w przeszłości miał kłopoty ze zdrowiem. On jednak odmówił przyjęcia dla siebie tego daru, pomimo że był mu niezbędny i z własnej woli odesłał sprzęt medyczny pacjentowi młodszemu od niego. Wkrótce potem zmarł w szpitalu w Lovere w diecezji Bergamo, na północy Włoch.

Boże są siostry szyjące maseczki do szpitali i nie tylko. Boży są emerytowani lekarze i pielęgniarki, którzy wracają do służby tam, gdzie już brakuje personelu medycznego. Boży są wszyscy ci, którzy od początku walki z koronawirusem ani razu nie przespali całej nocy, bo dyżur za dyżurem, bo badania laboratoryjne, bo konieczny szybki transport karetką, albo po prostu – bo ludzie muszą mieć na rano chleb, albo link do rekolekcji online na czas.

Wokół Jordana też byli różni ludzie. Wielu pewnie nazywał Bożymi i wielu tak mogło (i może) o nim powiedzieć. Ale nie brakowało i takich, którzy traktowali go w sposób nieludzki. Jakby całkiem nie pamiętali, że to on pierwszy wyszedł do nich z sercem na dłoni, a potem do końca bronił wielkości ich człowieczeństwa, wynikającej z odkupienia Krwią Zbawiciela.

Dlaczego Ojciec Jordan był ludzki dla nieludzkich? Bo sam Bóg był dla nich ludzki. I nie przestawał być dla nich Bogiem, by i oni mogli stać się Boży.

Ojcu Jordanowi całe życie chodziło o to, żeby oddawać się sprawom Jezusa i troszczyć o ratunek dusz (por. DD I/27). A sprawami Jezusa są właśnie ludzie. Wszyscy. Ludzie są najważniejszymi sprawami Jezusa, bo ludzie są sprawami Jego Ojca (od razu przypomina mi się Jezus – dwunastolatek odnaleziony w świątyni, kiedy pyta zatroskanych Maryję i Józefa: „Czy nie wiedzieliście, że mam być w sprawach Ojca?” – por. Łk 2,49). Ojciec nie ma innych spraw, niż Jego dzieci. Wszystkie dzieci. Te, co się Jego jako Ojca ciągle wypierają – także…

To przy Bogu Ojcu i przy zawsze pełniącym Jego wolę Synu – bije źródło Jordanowego pragnienia: Chcę uratować wszystkich. I dlatego za wszystkich ludzi – także za tych jakby nieludzkich – Ojciec Franciszek umiał i chciał się modlić, gorliwie im służyć i za nich dziękować Bogu. W lekturze duchowej wyczytał, że jedno „Bogu dzięki” w nieszczęściu jest warte tak wiele, jak sześć tysięcy w pomyślności (por. DD I/76). Od swoich mistrzów zaczerpnął gotowość aktywnego wstawiania się za ubogimi (por. DD I/105). To słowo – ubogimi – w Dzienniku jest podkreślone. Może na znak, że termin „ubogi” można tłumaczyć na wiele sposobów? Przychodząca od razu na myśl bieda materialna, czy choroba, którą wymienia jako biedę Jordan we wspomnianej wyżej myśli, to nie wszystko. Ubogi jest i ten, komu nie tylko nie brakuje rzeczy do posiadania, ale nawet ludzi chciałby posiadać jak rzeczy. To jest bieda – nie pamiętać, co to znaczy być człowiekiem.

Kiedy dziś słucham tej Ewangelii porusza mnie też pewna niezgodność pytania Jezusa z odpowiedzią udzieloną przez chorego. No bo Jezus nie pyta: Czy masz jak dostać się do wody? Jezus pyta: czy chcesz być zdrowy? Chory zna sposoby uzdrowienia „z widzenia” – bo przecież widzi jak inni wchodzą do poruszonej wody. A Jezus mu pokazuje – nie o sposoby chodzi. Zbawiciel nie jest ograniczony tym, co ludzie sobie wyobrażają ani tym, co wiedzą, czy widzą. Nie sposób, nie metoda nas podniesie z łoża i „poskłada”. „Poskłada” Osoba. Usłyszałam o tym tutaj.

Siedzę dziś z nad ewangeliczną Betesdą, pełną chromych, sparaliżowanych i niewidomych, trzymam w ręku Dziennik Ojca Jordana i to mnie wraca władza w nogach i otwierają się oczy. Także na to, że Betesda oznacza: Dom Miłosierdzia. Aż się chce dopisać: Miłosierdzia nieograniczonego niczym. Ani odległością do sadzawki, ani obojętnością ludzi, ani szabatem…

A skoro niczym, to nie wystarczy trwać z modlitwą i gorliwością przed samym Bogiem. Nie wystarczy nawet trwać z modlitwą i gorliwością przed Bogiem, który jest otoczony swoimi dziećmi. Trzeba też, z modlitwą i gorliwością, chcieć za Nim podążać, gdy chodzi i z pytaniem: „Czy chcesz wyzdrowieć?”, szuka tych dzieci, które zapomniały, że jest ich Ojcem.

*

Jeśli ktoś teraz siedzi nad Betesdą i nie wie co dalej….to może to?

Kliknij na zdjęcie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s