Dalej chcę czytać Pismo Święte z największą czcią i pobożnością, bez pośpiechu, bardziej spokojnie i uważnie, wyjątkowo uważny na wszystko, co mi pomoże stać się pokornym.
DD I/68
Zmienił się na chwilę świat i nasze życie. Zmieniły się zasady pracy i formy kontaktu. I w tej bardzo dynamicznej sytuacji jakoś koją mnie słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: „Ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni.”
Kiedyś poznałam ewangeliczną jotę i kreskę (por. Mt 5,17-19) – w praktyce. Na studiach, podczas zajęć z hebrajskiego. Faktycznie – kreska robi różnicę. Jak dużą, przekonałam się osobiście, gdy bite dwa tygodnie wkuwałam na pamięć, a potem z biedą transliterowałam hebrajskie wersety Księgi Rodzaju na egzaminie. Opatrznościowo go zdałam, ale ta jota i kreska przypominają mi się zawsze, gdy mam lekcję o judaizmie z moimi licealistami.
Gdybym w czasach egzaminu z hebrajskiego znała (a raczej: chciała poznać, bo zachęt i możliwości nie brakowało) Ojca Jordana – poliglotę, zakochanego w słowie Bożym – z pewnością modliłabym się do niego o wsparcie. Pewnie byśmy się porozumieli, skoro w Dzienniku zrobił notatkę i po hebrajsku i po polsku. Może wtedy te dwa tygodnie przed zaliczeniem semestru nie byłyby takie nieznośne?
Teraz raczej już nie sięgam do Biblii po hebrajsku i prawie nic z tamtych zajęć nie pamiętam, ale – jak widać – lubię czytać i Prawo, i Proroków, i Ewangelię w towarzystwie Ojca Jordana. Bo – po pierwsze – on dobrze pilnuje, żebym nie zapominała, że to, co Słowo mówi – na pewno się spełni i to spełni się całe, a nie tylko w tylu procentach, w ilu je rozumiem. A po drugie – cierpliwie upomina, gdy Bóg mówi mi jedno, a ja się opieram i ciągle „wciskam” Mu coś innego. I jeszcze się upieram, że to przecież „co do joty” jest Jego, a nie moje.
Franciszek Maria od Krzyża Jordan cały żył Bogiem obecnym w Słowie. Umiał i chciał interpretować świat w Jego języku. Czytał historię swojego życia na kartach Ewangelii. Może właśnie otwierając Pismo Święte usłyszał: Moje dziecko, daj mi twoje serce, pozwól mi samemu panować w tobie! Chcę być Twoim życiem (DD I/13). Nosił w sobie żywe pragnienie spotykania Boga w Słowie. I miał pewność, że to właśnie Bóg jest w tym pragnieniu pierwszy.
Żałuję, że kiedyś, na tych moich studiach, nie prosiłam Ojca Franciszka o wsparcie. Ale teraz bardzo chcę prosić. Chcę go naśladować w pragnieniu i byciu blisko ze Słowem – czyli z Bogiem w domu, zanim znów wszyscy będziemy mogli iść do Bożego Domu i przejść od Stołu Słowa do Stołu Eucharystii.
Ostatnio ciągle słychać: nastały czasy zarazy. Sama zresztą tak pisałam, nawet tutaj. Ale dziś, słuchając Ewangelii, czuję się zaproszona, by nazwać trwającą pandemię koronawirusa nieco inaczej: nastały czasy wierności.
Zrobiliśmy co się da, by w tak zmienionej rzeczywistości jakoś funkcjonować. Zmieniliśmy to, co wymagało zmian na poważnie – dla zdrowia, dla życia. Zmodyfikowaliśmy działanie instytucji, własną pracę, codzienność domową, proste nawyki. To wszystko było koniecznością.
Ale koniecznością jest teraz także coś innego. Koniecznością jest trwać, szanować i ochraniać to, co już zostało dane, a dotychczas być może „żyło” niezauważone, albo jakoś wymykało nam się z rąk. Co odkładaliśmy na inne, „lepsze” czasy. Aż przyszły takie czasy, które uczą bardziej spokojnie i uważnie dostrzegać i doceniać to, co – teoretycznie – było w zasięgu wzroku, ale w praktyce – nie ogarnialiśmy tego ani myślą, ani sercem. Tymczasem w czytaniu na dziś: „Tylko strzeż się bardzo i pilnuj siebie, byś nie zapomniał o tych rzeczach, które widziały twe oczy, by z twego serca nie uszły…” (Pwt 4,9).
Ten blog mógłby sugerować, że moja relacja ze słowem Bożym jest zawsze żywa i głęboka. Że przyklasnęłabym pobożnym deklaracjom: „Bez słowa Bożego nie mogę żyć!”. Sęk w tym, że mogę. Bo mogę „wypuścić Pismo z rąk” (por. DD I/145) i odłożyć je na potem. Na jutro. Na niedzielę. Nieraz tak w życiu zrobiłam, gdy słowa „pandemia” i „kwarantanna” były co najwyżej hasłami w słowniku. Tak, staram się modlić Słowem, ale dobrze wiem, że czasem też się nie staram…
I tak sobie nieśmiało myślę – może te czasy wierności i po to nastały? Żeby nie tylko bardziej zatęsknić za Eucharystią, do której wielu ma teraz ograniczony dostęp, ale i po to, by jeszcze mocniej i jeszcze wierniej pokochać Słowo, które mamy zawsze w zasięgu ręki, ucha i serca? Żeby, jak Ojciec Franciszek, z pełnym przekonaniem powiedzieć: Dalej chcę czytać Pismo Święte…?
Wierność jest trudniejsza, niż dostosowanie się do nawet bardzo trudnych warunków życia.
Ale wierność uczy się nie bać, nawet gdy w życiu naprawdę jest trudno.
Bo wierność słyszy wyraźnie: „A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni” (Mt 28,20).
Bo przecież Boża wierność, niezmienna wierność do końca, już dawno odkupiła świat.