Żyj zawsze w świętej zażyłości z Jezusem, Maryją, Józefem!
DD I/61
Konieczność ucieczki do Egiptu z powodu nienawiści Heroda, pośpiech, tułaczka, samotność w obcej ziemi. I powrót, który wcale nie jest wolny od lęku. To wszystko w jednej Ewangelii. I w jednej Rodzinie.
W każdym roku liturgicznym Ewangelie na Niedzielę Świętej Rodziny mówią mi dwie rzeczy. Po pierwsze, że życie Maryi i Józefa nie jest sielanką, chociaż mieszkają z Bogiem pod jednym dachem. I po drugie – że zawsze idą tam, gdzie są prowadzeni, choćby wszystko działo się pośród prób i doświadczeń. Owszem, najmocniej wybrzmiewa to w Ewangelii na dziś (por. Mt 2, 13-15. 19-23 ), ale fragmenty na rok B (por. Łk 2, 22-40) i rok C ( por. Łk 2, 41-52) nie mówią nic innego. Weźmy rok B: wyprawa do świątyni i ofiarowanie – jakieś sto trzydzieści kilometrów, z sześciotygodniowym Niemowlęciem, aby nie zatrzymywać Go tylko dla siebie…
Później życie Świętej Rodziny wcale nie było spokojniejsze. Słowo Boże mówi niewiele o tych czasach, ale wiadomo, że trosk i niepokojów Józefowi i Maryi nie brakowało. Gdy dwunastolatek Jezus został w świątyni (Ewangelia na rok C), Jego Rodzice szukali Go „z bólem serca”, więc niepokój to mało powiedziane…
Ojciec Franciszek Jordan, który Zbawicielowi powierzył się cały i do końca, wiedział: życie z Bogiem wcale nie jest życiem łatwiejszym. Jest po prostu życiem z Bogiem, to znaczy przeżywaniem wszystkiego, co życie niesie – w Jego obecności; jest patrzeniem na świat ludzkimi oczami, ale w Bożej perspektywie. Z takiego spojrzenia rodzi się ufność pośród zwątpienia, pokój w niepokoju. Ludzkie lęki nie znikają jak ręką odjął, ale mogą być przeżywane z Kimś, w Kim– jak w miłości – nie ma lęku (por. 1 J 4,18).
Oczywiście, niepokój po ludzku nie był obcy Ojcu Jordanowi. Towarzyszył mu przez wszystkie lata budowania Towarzystwa, przy kolejnych przemowach i… odmowach, przemówieniach i… pomówieniach. On, niewolny od walki duchowej, wiedział, co to znaczy: nie tyle przeciwdziałać „razom”, które zadawało mu życie, ile wytrzymywać te „razy” i nie dać się im zniechęcić w realizacji uprzednio zamierzonego dobra. Wiedział, jak pozostawać wielkodusznym wobec zamiarów Boga i względem człowieka. Nawet tego, co „razów” nie szczędził…
Franciszek od Krzyża mógłby wielokrotnie, być może z lękiem, pytać: „Co dalej?” I pytał. Najlepiej, jak mógł: Chrystusie, co teraz? (DD I/52); Co teraz, Chryste? (DD III/11).
Z Kim jesteś blisko, Tego się radzisz i Tego słuchasz…
Ojciec Jordan nawoływał siebie w Dzienniku: Zrzuć wszelki twój niepokój i wszelkie opresje na Pana i bądź całkiem otwarty na Boga (DD I/132). Gdzie chcesz znaleźć spokój, jeśli nie jesteś całkowicie w Jezusie? (DD I/145). Towarzysząc mi dziś w lekturze Ewangelii tłumaczy, że pokój to nie jest osiągnięta po ludzku stabilizacja. Pokój pochodzi od Boga i tylko Bóg nim obdarza. Bo On jest Panem dziejów i On posłał swego Syna, który jest Księciem Pokoju (por. Iz 9, 5).
W prawdziwej wspólnocie z Bogiem żadne knowania Herodowe i ludzkie obawy nie są w stanie naruszyć „przywdzianej” od Niego miłości, która jest „spoiwem doskonałości” (por. Kol 3,14) i rodzi świętą zażyłość, obejmującą Rodziców i Dziecko…
Czytam z poruszeniem o tej świętej zażyłości z Jezusem, Maryją i Józefem do której zachęca Ojciec Jordan w Dzienniku. Pragnę jej, chcę być z Nimi blisko. Szukam w Ich relacjach swojego miejsca. Za Ojcem Franciszkiem nieśmiało zaglądam do wnętrza Ich serc, a Oni odsłaniają swoją wzajemną miłość i odpowiedzialność za siebie. Każde z nich wiedziało, że jest u siebie i że jest potrzebne innym: Józef Maryi i Dziecku, Maryja Jezusowi i mężowi, Syn swej Matce i ojcu ziemskiemu. Byli sobie potrzebni, by wzrastać w miłości i w nią wierzyć, pomimo wszystkich przeciwności. Wiedzieli, że są razem i mają siebie na dobre i na złe.
A teraz my „mamy” Ich – na dobre i na złe…
*
Nie znam autora, nie pamiętam skąd mam to zdjęcie. Ale lubię je.
Kto wie – może i tak wyglądała Ich miłość?
