Dopóki żyje na świecie choćby jeden tylko człowiek, który nie zna i nie kocha Jezusa Chrystusa, Zbawiciela świata, nie wolno ci spocząć!
por. DD II/1
Jedna owca. Jedna drachma. I tyle zachodu, żeby je znaleźć. Tyle troski, wysiłku, ryzyka. I tyle radości po odnalezieniu.
Jeden człowiek. Jeden tylko. I tyle pasji, by pomóc mu poznać i pokochać Zbawiciela.
W dzisiejszej Ewangelii (por. Łk 15, 1-10) Jezus siedzi przy jednym stole z grzesznikami, a faryzeusze szemrają. W odpowiedzi na ich – właściwie dość typowe – reakcje, opowiada przypowieść o zaginionej owcy. Jednej. Ważnej tak samo, jak dziewięćdziesiąt dziewięć ze stada. I o zagubionej drachmie. Jednej. Tak cennej, jak dziewięć pozostałych pieniążków.
Przesłanie jest jasne: Dla Boga liczy się każdy. Indywidualnie. Choćby najbardziej niepozorny, słaby, zagubiony. „Radość nastaje”, gdy ten jeden w końcu pozwala się odnaleźć.
Ojciec Jordan wie, jak to jest. Wie, że ewangelizator nie mówi do mas. Ewangelizator mówi do ludzi. Konkretnych, nawet jeśli są zebrani razem w jedno Towarzystwo. Niepowtarzalnych. Z własną, wyjątkową historią. Takiej samej nie przeżył i nie przeżyje nikt inny.
Dzisiejszy obraz ewangeliczny, pełen Bożego zatroskania o jednego, przypomina mi różne drobiazgi z życia Ojca Jordana.
Na przykład opisaną w jednej z książek historię o tym, jak w Wielkim Poście Franciszek od Krzyża zawiesił ustalony dla braci post, by zjeść posiłek z głodnym: Ten brat nie może umrzeć z głodu, ale też nie może czuć się zakłopotany jedząc sam. Ten brat. Ten konkretny. Jeden człowiek, który najadł się dlatego, że nakarmiła go miłość.
Przypomina mi się też, że Franciszek od Krzyża zawsze prosił furtiana przy Domu Macierzystym Salwatorianów w Rzymie, by był miły i uprzejmy dla biedaków, którzy czekali w kolejce po obiad. Aby nigdy nie czuli się tylko „kolejką” anonimowych ludzi o tym samym imieniu: głód.
Przypominają mi się otwarte drzwi do pokoju Ojca Jordana, do którego każdy współbrat mógł przyjść. Ile razy „zbieram się”, by do kogoś podejść z jakimś moim problemem… Ile czasem trzeba się zmagać, żeby zapukać do drzwi, które są zamknięte… I o ile łatwiej się przełamać, niby przypadkiem zajrzeć, kiedy są otwarte…
Przypomina mi się przeczytana gdzieś opinia o Franciszku Marii od Krzyża: Choć był Założycielem i przełożonym generalnym, chciał być sługą nawet ostatniego i najmłodszego z braci laików (o. H. Kreutzer).
Uśmiech do ludzi w kolejce, otwarte drzwi, wspólny posiłek – tak, to są drobiazgi. Ale Ojciec Jordan, towarzyszący mi w lekturze Łukaszowej perykopy przypomina, że właśnie drobiazgi budują wielką miłość: Przyzwyczajaj się do tego, by rozpoznawać również w najmniejszych rzeczach dobroć Boga – z pomocą łaski Bożej! (DD I/80). Nie tylko przez wielkie rzeczy, ale i przez czynione z miłością drobiazgi, drugi człowiek może poczuć, że dla kogoś (i Kogoś 🙂 ) jest naprawdę jedyny…
Wierzę, że takie drobiazgi podkreślają w ludziach niepowtarzalność. Są jak ich znaki szczególne. Drobiazgi mogą stać się okazją do niebanalnego życia, pełnego miłości, wiary i pasji ocalenia wszystkich. A uwrażliwić na człowieka – każdego – i na każdy szczegół, najmniejszy drobiazg, tworzący bogactwo jego wnętrza – może tylko Boże Miłosierdzie. Bo wyjątkowość człowieka jest dziełem miłosiernego Boga.
Przypominają mi się jeszcze powtarzane często w Dzienniku słowa: zawsze, wszędzie, wszystkich. Są ukonkretnione osobistym wezwaniem: Nie lekceważ nikogo… (DD I/21) ; Staraj się być dobry dla każdego (DD I/24), Dostrzegaj w każdym człowieku duszę nieśmiertelną (…) nigdy nie pogardzaj człowiekiem! (DD I/133), Troszcz się o wszystkich i każdego z osobna (..)! ( DD II/68).
O wszystkich znaczy u Jordana zawsze: o każdego jednego…
Skąd on to ma?
Wiadomo skąd. A raczej – od Kogo.
Taki jest jedyny i prawdziwy Bóg, którego poznanie Ojciec Jordan uważał za najważniejsze (por. J 17,3). Kto jest jedyny ten wie, czym jest niepowtarzalność. Kto jest prawdziwy ten wie, jak niepowtarzalności drugiego nigdy nie przeoczyć, nie zatrzeć obojętnością. To jest niepowtarzalność Boga: szukać grzesznika, jakby był jedyny. Bo dla Niego – jest…
Szemrający w dzisiejszej Ewangelii faryzeusze też mi coś przypominają. Pełno było takich ludzi przy Ojcu Franciszku. Ciągle słyszał krytyczne uwagi o sobie i o swoim dziele. I…nie przestawał go realizować. Wiedział, że nie może spocząć, dopóki jest na świecie choćby jeden tylko… I choćby ten jeden tylko był właśnie szemrający…
Dlatego poruszają mnie zapisane w Dzienniku zalecenia: Nie myśl o doznanych zniewagach, lecz pracuj dalej, w krzepiącym zaufaniu Bogu! (DD III/25); Nie szemraj o dobrych dziełach sprawiedliwych, ponieważ upadasz i grzeszysz przeciw twoim bliźnim i przeciw Duchowi Świętemu, który pobudza ich do dzieła, o którym ty szemrzesz (DD I/96). Rozpamiętywanie i szemranie nie są mi obce. Chcę te zalecenia odnosić do siebie. Wtedy niepowtarzalność bliźniego zostanie ocalona. I moja…
W Jordanowej trosce o choćby jednego znajduję dziś Boga, który nie męczy się przebaczaniem. W wysiłku odnajdywania i w radości z dzisiejszej Ewangelii o owcy i drachmie ukazuje mi się – nie nazwana jeszcze po imieniu – miłość Ojca. Dla Ojca każde dziecko jest jedyne i niepowtarzalne. Wiem, że za chwilę słowo Boże samo mi to potwierdzi. Wystarczy, że posłucham następnej przypowieści.
A tak w ogóle, parę dni temu mignęły mi gdzieś takie słowa: „Każdy jest inną księgą biblijną. I każdy jest inną opowieścią o przychodzącym Bogu”.
Im dłużej czytam Ojca Franciszka Jordana, tym bardziej nabieram przekonania, że on jest jak piętnasty rozdział Ewangelii św. Łukasza. I wierzę, że nadal „chodzi” za zagubionymi owcami, ciągle pomaga ludziom odnaleźć to, czego naprawdę szukają i uczy, że nie ma nic cenniejszego, niż dom i ramiona miłosiernego Ojca, w których jest miejsce dla nas wszystkich.
*
Zdjęcie użyte we wpisie: Pixabay