Trzymaj się wiernie Boga i szukaj z uczciwością i wszelką gorliwością; wtedy Bóg zaprowadzi cię z pewnością do dobrego celu (…).
(DDI/43 i 44).
Idźcie – mówi Jezus w dzisiejszej Ewangelii do swoich uczniów ( Łk 10, 1-12). Idź! – powtarzał sobie często Ojciec Franciszek Jordan w Dzienniku Duchowym. Idź – mówi Papież Franciszek w homilii rozpoczynającej Nadzwyczajny Miesiąc Misyjny. Nawet Maryja w różańcu uczy, że czasem trzeba gdzieś iść i to z pośpiechem. Ale w misjach nie chodzi tylko o to, żeby iść, na dodatek – iść daleko.
Ojciec Franciszek Jordan, któremu nie chcę liczyć przebytych kilometrów, dzień po dniu, kartka po kartce w Dzienniku, zdrowaśka po zdrowaśce w różańcu, który nazwał potężnym środkiem gorliwych dusz (por. DD II/108) – uczy mnie jednej, prostej (istotnej!) rzeczy o misjach.
Chcesz być misjonarzem? Trwaj przy Jezusie. Po prostu. Bądź wierny Jego Ewangelii. A trwając przy Bożym Słowie, ucz się bliskości z człowiekiem. Właściwie nie ma takiego znaczenia, czy ten człowiek żyje w Polsce, czy w Zambii, czy jest biały, czy czarny, czy jeszcze nie ma pojęcia, czy już nie chce pojąć, że został odkupiony przez Zbawiciela. Jesteś misjonarzem nie tylko tam, gdzie w końcu kiedyś dojdziesz. Jesteś misjonarzem tu i teraz, gdzie żyjesz na co dzień.
Za Jordanem ciągle przypomina mi to Helena Kmieć, zamordowana w Boliwii misjonarka Wolontariatu Misyjnego Salvator. „Wychowana” na Ojcu Franciszku, zapewne poruszona jego osobą i posługą. W pewnym sensie świat poznał Helenkę dlatego, że wyjechała na misje i tam zginęła. Ale jestem przekonana, że zmieniała (i zmieniła!) świat nie tylko działalnością na placówkach misyjnych. Zmieniła go po prostu swoim życiem – z Jezusem i na wzór Jezusa – w codzienności.
Na jednym ze spotkań Helena powiedziała: „Nie musicie od razu jechać do Afryki. Misje, czyli głoszenie Chrystusa jest zadaniem każdego z nas. Każdego, kto jest w Kościele. Ale nie każdego Pan Bóg wysyła za granicę. Bo misje zaczynają się tu i teraz. Od sąsiadów, od znajomych, od rodziny, od przyjaciół. Jestem pewna, że każdy z was ma jakąś swoją drogę. Tę drogę misyjną, czyli po prostu drogę głoszenia”.
Cenne są dla mnie jej słowa, bo żyję, gdzie żyję, robię co robię i długo myślałam, że to żadne misje. Zdarzało mi się złościć, że zamiast życia misjonarki, wiodę co najwyżej teoretyczne dyskusje w szkole o służbie innym, o modlitwie za misjonarzy pracujących w odległych krajach. Narzekałam, że „na własnej skórze” doświadczam jak to jest, gdy osłabione ciało „nie nadąża” za różnymi misyjnymi pomysłami ducha. Ale – jak się potem dość często okazuje – bardziej ludzkiego, niż Bożego.
Ciągle się uczę, że Bóg daje pragnienia „skrojone na miarę” tego, kto ma te pragnienia wcielać w życie. Wciąż rozeznaję, że w głoszeniu – bardziej od tego gdzie i komu, ważniejsze jest – Kogo głosisz. O Kim mówisz, a może bardziej – Kim żyjesz. On sam zadba o miejsca, ludzi, siły, sposoby, warunki. Zresztą, Jordan powtarza: Bądź stale czujny, kiedy możesz coś uczynić na chwałę Bożą i dla zbawienia dusz! Bądź odważny, bo najsłabsze z Bogiem jest zawsze mocniejsze niż wszelka moc ludzi (DD I/11).
Towarzystwo Boskiego Zbawiciela założone przez Ojca Jordana mogło się rozrosnąć „do rozmiarów świata” nie dlatego, że Franciszek od Krzyża nie spoczął (por. DD II/1), podróżował, ciągle zakładał nowe placówki misyjne i wysyłał tam swoich synów i córki. Oczywiście, gdyby nie te wszystkie apostolskie działania, może nie byłoby dziś salwatorianów i salwatorianek w tylu częściach globu. Ale przede wszystkim SDS mogło się rozrosnąć i rozrosło się dlatego, że Ojciec Założyciel cały żył Jezusem.
Może to odważne stwierdzenie, ale dla mnie jego pierwszą misją była…wierność.
Wierność Słowu, które głosił, nie zawsze używając słów.
Wierność modlitwie, na której oparł całą działalność misyjną Towarzystwa (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która w liturgicznym wspomnieniu „patronowała” początkowi Nadzwyczajnego Miesiąca Misyjnego uczyniła z modlitwy paliwo działania misyjnego w świecie).
Wierność obowiązkom, które w wielu różnych miejscach świata Ojciec Franciszek wypełniał z tego samego powodu – ze względu na Boga.
Wierność codzienności, w której – niezależnie od tego, czy toczyła się w Gurtweil, w Rzymie, czy w Indiach Północnych – wolę Bożą stawiał na pierwszym miejscu, słuchał zawsze głosu łaski, postępując za nim, mimo trudności (por. DD IV/18) i mówił sobie bardzo prosto: Bądź stale wierny w małym! (DD I/175).
Może właśnie o to najpierw chodzi w tym Nadzwyczajnym Miesiącu Misyjnym – o wierność?
W homilii podczas Nieszporów rozpoczynających ten szczególny miesiąc modlitwy za misje Papież Franciszek mówi: „Bóg nie będzie nas pytał, czy zazdrośnie strzegliśmy życia i wiary, ale czy narażaliśmy się, ryzykując, a może tracąc twarz”. Ojciec Jordan dobrze wiedział, jak to jest: ryzykować i tracić twarz. Wystarczy przypomnieć dwóch misjonarzy odwołanych z misji w Assam w Indiach Północnych, którzy zaczęli donosić do gazet absurdalne oszczerstwa przeciw Założycielowi. W Dzienniku Duchowym Jordan zapisał: Wytrwaj wiernie duszo doświadczana! (DD I/103) i – jak potwierdza cała biografia Ojca Franciszka od Krzyża – doświadczana na wiele różnych sposobów…
„Grzeszymy przeciwko misji, kiedy poddajemy się rezygnacji: Nie mogę tego uczynić, nie potrafię” – wybrzmiewa w papieskiej homilii. Jordan też mógłby powiedzieć: nie potrafię, gdyby skupiał się na sugestiach wielu, że nie nadaje się do tworzenia swojego dzieła. I w sumie – zawsze wyraźnie podkreślał, że nic nie może sam. Wiedział, że potrzebuje wsparcia potężnej dłoni Zbawiciela. Trzymając się Jej – działał. Ile i w ilu sercach Ojciec Franciszek zdziałał – wciąż działa! – najlepiej wie właśnie sam Jezus. W Twoje ramiona rzucam się, o mój Odkupicielu i Zbawicielu. Z Tobą, dla Ciebie, przez Ciebie i w Tobie chcę żyć i umierać (DD I/9).
„Grzeszymy przeciwko misji, gdy narzekając stale mówimy, że wszystko jest coraz gorsze, zarówno w świecie, jak i w Kościele” – uczy Papież w homilii, a mnie przypominają się słowa Ojca Jordana z początku i końca Dziennika: w świętej rzymskokatolickiej wierze chcę żyć i umierać (por. DD IV/5). Tymczasem przecież różni, także wysoko postawieni przedstawiciele Kościoła nie zawsze byli Franciszkowi od Krzyża przychylni…
„Grzeszymy przeciwko misji, gdy żyjemy życiem jako ciężarem, a nie darem; kiedy w centrum jesteśmy my z naszymi znużeniami, a nie bracia i siostry, którzy oczekują, aby zostać pokochani” – przypomina Ojciec Święty. A ja znów widzę w tym Ojca Jordana chcącego ratować zawsze i wszystkich, dostrzegającego w każdym człowieku duszę odkupioną Krwią Zbawiciela (por. DD I/21; DD I/133); miłującego wszystkich, także i tych, którzy na jego miłość odpowiadali obojętnością, albo nawet nienawiścią; nazywającego siebie dłużnikiem wszystkich, obojętnie z jakiego narodu (por. DD I/192).
„Być misjonarzem to świadczyć swoim życiem, że znamy Jezusa” – czytam w papieskiej homilii. Otwieram leżący przede mną Dziennik Duchowy: Jezu, bądź mi Jezusem (DD I/32), Panie, pozwól mi jednak, bym zjednoczony ściśle z Tobą, wszystkich prowadził do Ciebie! (DD II/75).
„Zatem my, którzy odkryliśmy, że jesteśmy dziećmi Ojca niebieskiego, jakże moglibyśmy przemilczeć radość bycia miłowanymi, pewność, że zawsze jesteśmy cenni w oczach Boga?” – czytam w dalej u Papieża Franciszka. A u Sługi Bożego Franciszka od Krzyża: Opatrzność Boża stworzyła mnie (DD I/185).
Idź, Pan nie zostawi ciebie samego! Obaj Franciszkowie są tego pewni.
Obyśmy i my – ochrzczeni i posłani – zawsze mieli tę samą pewność. A przede wszystkim – wierność.
*
Więcej o wierności w życiu i posłudze Ojca Franciszka Marii od Krzyża Jordana można (i warto!) poczytać tutaj: