Daj dni bliźnim. Weź noce na modlitwę w skupieniu” (tłum. dosł.)
DD I/64
To było dawno. Nie wiem, ile osób pamięta jeszcze czasy sprzed Facebooka, ale ja tak. Była wtedy popularna „Nasza klasa”, w której zalogowałam się tylko dlatego, że organizowaliśmy jakieś szkolne spotkanie po latach. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale profilu nie usunęłam. Nasza klasa działała trochę jak fejs, więc zaczęły się różne zaproszenia do znajomych. Raz zaprosił mnie chłopiec. Miał jakieś 12 lat.
Był z mojej dzielnicy, uczył się w tej samej podstawówce, co ja kiedyś. Pomyślałam, że pewnie to dziecko sąsiadów, albo ktoś z parafii. Chłopiec miał na imię Piotrek. Jakiś czas później zaczęłam pierwsze studenckie praktyki katechetyczne, właśnie w tej mojej podstawówce. Okazało się, że Piotrka mam wśród uczniów. Kiedyś został po lekcji.
-Pani się nie gniewa, że ja zaprosiłem do znajomych?
-Nie, coś ty. Tylko długo nie wiedziałam, kim jesteś. Skąd ty mnie, Piotrek, znasz?
Chwilę pomyślał.
– Z modlitwy.
– Jak to?
– No, bo ja panią widzę na mszy. Pani tak z przodu siada. Albo klęka. I się pani modli. Tam, gdzie siedzą ministranci, dobrze widać. I ja strasznie chciałem mieć panią w znajomych.
Trochę chciało mi się śmiać, a trochę płakać. Tak oto dwunastolatek zorganizował mi rekolekcje, które – w zasadzie – ciągle trwają. Dziś Piotrek już kończy studia. Nie wiem, czy nadal jest ministrantem. Nie wiem, czy teraz bym go rozpoznała. Ale te jego słowa: „znam panią z modlitwy” pracują we mnie cały czas.
Ile razy „nie poznaję siebie”, kiedy się nie modlę! Ile razy dla innych staję się kimś obcym, kiedy moje decyzje, wybory, słowa i zachowania nie są poprzedzone modlitwą! Ile razy moja „modlitwa” na Eucharystii zawiera wszystko, tylko nie modlitwę!
A tu mały Piotrek mnie szturcha i mówi, żeby o modlitwę jakoś dbać, bo nie jest obojętna innym. Jego słowa walczą, kiedy modlić mi się nie chce. Ratują, kiedy przestaję się modlić i na serio zaczynam zapominać, kim jestem.
Lubię dzisiejszy fragment z Ewangelii św. Łukasza o powołaniu Apostołów. Ale najbardziej lubię pierwsze zdanie – o tym, że powołanie poprzedzone było długą, nocną modlitwą Jezusa. Modlitwą, którą pewnie często widzieli powoływani. Może ten obraz Mistrza modlącego się, wracał do nich na różnych etapach ich powołania, tak, jak do mnie ciągle wracają słowa tego Piotrka? Może też im pomagał, walczył w nich i ratował? Może modlący się Jezus – „jedno z Ojcem” – ocalał w nich jedność w chwilach, gdy na przykład się kłócili i bardziej żyli w pojedynkę niż razem, choć mówiono o nich „Dwunastu”?
Lubię obraz Jezusa modlącego się „całą noc na górze”, który zostawił mi w Ewangelii św. Łukasz (por. Łk 6,12). Jak widać na zdjęciu do tego wpisu – Ojciec Jordan też lubił. Może i dlatego lubię obraz Jordana na modlitwie, który odsłaniają mi kolejne strony Dziennika Duchowego.
Na modlitwie opierało się całe życie wewnętrzne Franciszka od Krzyża. Na modlitwie zbudował Towarzystwo Boskiego Zbawiciela. Jego pasja ratowania wszystkich zaczęła się od samotnego, wielogodzinnego klęczenia w kaplicy. Zanim założył dzieło, które objęło tyle miejsc świata – modlił się. W ogóle – zanim cokolwiek robił, to się modlił. I wielu „poznało go z modlitwy”…
Jak Jordan się modlił?
Modlił się… długo: Zanim podejmiesz znaczące dzieło, które wydaje ci się najbardziej pożyteczne i dobre, zanim poświęcisz się temu zadaniu z całą mocą, zbadaj je jeszcze, przebywając przynajmniej kilka godzin na modlitwie przed Bogiem! (DD I/65). Kilka godzin! Czasem określał je konkretnie: siedem, trzy, jedną… Zauważalna nieraz w Dzienniku tendencja „spadkowa” paradoksalnie pokazuje, jak Jordan w modlitwie wzrastał i dojrzewał. Głęboko pokorne, choć stopniowe, uznawanie własnych ograniczeń (stanu zdrowia, zmęczenia) na modlitwie sprawia, że staje się ona prawdziwa, naprawdę „moja”, chociaż wcale nie jest moim dziełem.
Modlił się… nocą: Nocna modlitwa – skarb! (DD II/68); „Noce przeznacz na modlitwę skupienia (DD I/64) Ilekroć możesz, przeznaczaj noc [nocny czas] na modlitwę! (DD I/66).
Pociesza mnie trochę ten dodatek „Ilekroć możesz…” W czasie studiów zdarzało się, że jeździłam na całonocną adorację Najświętszego Sakramentu do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach. Piękny to był zwyczaj, który wspominam z sentymentem, ale, szczerze? Bardziej niż skupienie i poruszenia na modlitwie, pamiętam ciężko opadające powieki i wychodzenie co pewien czas z kaplicy, żeby się rozbudzić (zimą działało – mróz robił swoje). I pamiętam szok, że o 4.50 rano tramwaj z Łagiewnik do centrum Krakowa może być już taki zapchany. Jak widać wielu wcześnie zaczyna dzień. Kto rano wstaje…ten widocznie musi. Ale Pan Bóg tego nie przegapia. I naprawdę daje, co ma dać.
Jordan modlił się… pokornie: „Rozmyślaj od czasu do czasu nad słowami: Kim jesteś Ty, o Boże, a kim ja jestem! (DD I/81). O mój Jezu, żebym nigdy w przyszłości nie został od Ciebie odłączony! (DD I/148).
Modlił się… zachwycająco. Spotykanie Jordana na modlitwie było dla pierwszych salwatorianów doświadczeniem fundamentalnym. Głęboko poruszeni tym, co widzieli, odkrywali swoje miejsce i misję w Towarzystwie. Długa, skupiona modlitwa Ojca Założyciela na klęczkach i na gołej posadzce – to było dla nich najlepsze, choć głoszone bez słów, kazanie.
Modlił się… ciągle. Przerywał pracę, aby nawiedzać Najświętszy Sakrament choćby na pięć minut. Poświęć się modlitwie (DD I/150); Módl się dużo! – powtarzał sobie, uzasadniając, że to konieczne „w naszych czasach, charakteryzujących się obojętnością (por. DD I/85). Częsta modlitwa sprawia, że zaczyna mi na kimś i na czymś zależeć: Obyśmy nigdy nie zapomnieli, że na ziemi mogą być ludzie, których wieczne zbawienie związał Bóg z naszą gorliwością i naszą modlitwą (DD I/88).
Gdy klękam obok tak modlącego się Jordana, budzi się we mnie przekonanie, że modlitwa nie jest „czasem” – długim, czy krótkim, w ciągu dnia, czy w nocy.
Modlitwa jest budowaniem tożsamości. Swojej – jako dziecka Bożego i swojej jako powołanego do dzielenia się tym dziecięctwem ze światem, któremu czasem wydaje się, że od wieków był sierotą.
Modlitwa jest relacją. Relacją, która do relacji wzywa i do niej posyła. Najpierw z Bogiem Ojcem, a potem z wszystkimi, często bardzo różnymi od nas, Jego dziećmi.
I wreszcie – z uznaną tożsamością i przyjętą relacją – modlitwa staje się największą siłą świata (por. DD II/103) do tego, by wstać z klęczek i dalej modlić się codziennym, zwyczajnym życiem, otwartym na służbę innym. Życiem, w którym Bóg jest obecny, kochający i nieustannie „czyniący uczniami” każdego z nas.
Oby nas wszystkich zawsze „znano z modlitwy”!
*
Więcej na temat modlitwy Jezusa i Ojca Jordana (a może i swojej własnej?), można znaleźć tutaj. To zapis sesji prowadzonej w ramach Szkoły Duchowości Ojca Jordana w krakowskim Centrum Formacji Duchowej. Bardzo zachęcam:

Zeszyt lub nagranie mp3 dostępne do zamówienia na stronach Wydawnictwa Salwator:
https://www.salwator.com/nr-81–panie-naucz-nas-sie-modlic,1419,812,produkt.html