Gdy podano mu krzyż, przycisnął go mocno do serca i powtarzał słowa: „Mój Jezus Miłosierny”.
Ostatnie słowa według świadectwa siostry Huberty Dehottay (Siostry Miłosierdzia, przełożonej)

Było święto Narodzenia Maryi, 8 września, kiedy Bóg powołał bł. Franciszka Marię od Krzyża Jordana do siebie. W małym przytułku dla ubogich w Tafers, otoczony garstką najbliższych Błogosławiony wypowiedział ostatnie słowa.

Dziennik Duchowy zebrał te słowa ze wspomnień ludzi towarzyszących umierającemu: wikariusza generalnego Ojca Pankracego Pfeiffera, sióstr Miłosierdzia – pielęgniarek oraz pielęgniarza. Gdyby nie te wspomnienia, pewnie trudno byłoby w jakikolwiek sposób odtwarzać dzisiaj tamte chwile. Miał rację Papież Franciszek, pisząc w „Gaudete et exsultate”, że „nasza modlitwa utkana jest wspomnieniami. Nie tylko pamięcią o objawionym Słowie, ale także o naszym własnym życiu, życiu innych osób, o tym, co Pan uczynił w swoim Kościele”. Ten dzień zdaje się jeszcze mocniej o tym przypominać.

Nie ma informacji, aby wówczas przebywało tam, w przytułku dla ubogich w Tafers w 1918 roku, dużo więcej osób. Wszystko działo się jak w dzisiejszej Ewangelii ( por. Mk 7, 31-37) – z dala od tłumu. Uzdrowienie głuchoniemego, przedstawione w perykopie Markowej na tę niedzielę, w 106 rocznicę śmierci bł. Franciszka Marii od Krzyża Jordana, tak właśnie przebiega. To prawda, że wiele z Jezusowych uzdrowień dokonuje się na widoku publicznym, ale tu jest odwrotnie – Jezus zabiera mężczyznę na bok i tam, przez szereg gestów, prawie jakby w języku migowym porozumiewał się z chorym – otwiera go (Effatha) do pełni życia, do kontaktu ze sobą i światem.

Czemu to wszystko dzieje się „z dala”? Może dlatego, że Jezus intuicyjnie dostrzega potrzeby każdego człowieka. Dla niektórych ludzi ważne jest doświadczenie spotkania na osobności, poza spojrzeniami innych, tak, aby Jezus mógł zająć się ludzkimi potrzebami sam na sam. Czy i tak jest w przypadku umierania bł. Franciszka Jordana? Ktoś powie – śmierć jest chwilą intymną. Tak. Są takie chwile w życiu, do których dopuszczamy jedynie najbliższych. Nie wszystko jest dla wszystkich…

A może to też dlatego, że Miłosierdzie nie lubi szumu. Nie współgra ze splendorem, czyli nie ślizga się na powierzchni, nie poprzestaje na tym, co zewnętrzne, lecz wnika w głąb. „Nie szuka swego” (por. 1 Kor 13,5), jak uczył św. Paweł w hymnie o miłości. Pewnie najwięcej mogliby o tym powiedzieć ci, którzy na co dzień opiekują się chorymi i umierającymi. Albo ci, którzy sami chorują i troskę okazywaną przez innych uczą się utożsamiać z bezpośrednim dotykiem samego Jezusa. Swoją drogą, nic tak jak historie uzdrowień z Ewangelii nie ilustruje, że ciało ma sakramentalne znaczenie – może być widzialnym znakiem i narzędziem Bożej łaski. Bóg nie działa tylko w czysto duchowym wymiarze, bo Jezusowe dzieło zbawienia obejmuje całą osobę ludzką – z jej duszą i ciałem. Czasem trzeba być „z dala od tłumu” ze swoim cierpieniem, żeby to zrozumieć…

Właśnie tę prawdę odsłania mi dziś to Franciszkowe umieranie z dala od tłumu. O sakramentalnym znaczeniu ciała mówi mi dziś jego ciało, wyniszczone udarami i nowotworem, słabnące z roku na rok w zasadzie od młodości, bo jego wątłe zdrowie było faktem, którego zresztą wcale nie ukrywał. O sakramentalnym znaczeniu ciała mówią mi ujęte we wspomnieniach czynności podejmowane przy nim przez pielęgniarzy i pielęgniarki, którym Błogosławiony musiał pozwolić się obsługiwać jak dziecko i którym był za to wdzięczny: Niech Bóg ochroni pana ze względu na dobrą posługę, którą mi pan czyni (por. DD, Ostatnie słowa). O sakramentalnym znaczeniu ciała przypomina mi ten dzień – niedziela, kiedy ciało karmi się Ciałem i Krwią Chrystusa, aby i dusza napełniła się Bogiem; kiedy ciało zostaje oznaczone błogosławieństwem, aby dusza była chroniona i kiedy czynią to kapłańskie ręce, czyli ciało namaszczone po to, by niejedna dusza ludzka została uświęcona.

Całe swoje życie bł. Franciszek Maria od Krzyża Jordan uczył, jak pozwolić Jezusowi, aby wziął nas „na bok”. Jak dawać Mu prawo, żeby wyzwalał nas do większej otwartości, większego zaangażowania, do pełnego z Nim kontaktu. Błogosławiony uczył tego również wtedy, gdy umierając, tracił kontakt ze światem. Bo odszedł w pełni zjednoczony z Tym, który „z dala od tłumu” ciągle przybliża nas do szczęśliwego i już nigdy nie kończącego się życia.

Dodaj komentarz