Matko, Ty jesteś moją nadzieją.
DD II/98

Zatrzymują mnie dziś słowa Jezusa: „Ja was wybrałem sobie ze świata”. Ewangelia brzmi bardzo konkretnie: ten wybór ma konsekwencje.

Uczciwie mówiąc, Jezus nie zaprasza na łatwą drogę. Dlatego ostrzega z góry, że może być różnie. Jacy mają być uczniowie Jezusa? Mają starać się pielęgnować trudne wartości, głosić prawdy, które mogą dręczyć sumienia. Realizować bardzo wymagający ideał życia. I to wystarczy, by ich, mówiąc lekko, nie lubić. Ewangelia jest dosadniejsza: „dlatego was świat nienawidzi…” (por. J 15,18-21).

Jakikolwiek powód do nienawiści mieliby wrogowie uczniów Jezusa, trzeba być gotowym na to, by z nienawiścią się zmierzyć. I zrobić to w sposób godny chrześcijanina – bez uczenia się tego samego, bez oddawania pięknym za nadobne, z gotowością oddania wszystkiego Jezusowi i wejścia w te doświadczenia razem z Nim. On pierwszy to wszystko przeżył…

Każdy z nas został jakoś „wybrany ze świata” do realizacji swojego powołania. Maryja też wiedziała, co to nieprzychylne otoczenie. Nazaret – do bólu zwyczajne, by nie rzec prymitywne miejsce. Ktoś by powiedział: dziura. Aż słyszę ten kpiący ton Natanaela: „Czy może być co dobrego z Nazaretu? (por. J 2, 45-46). A Maryja? Nastolatka żyjąca w na wskroś patriarchalnej kulturze starożytnego Izraela nie miała wiele do powiedzenia. Nie miała prawa publicznie zabierać głosu nawet we własnej sprawie. Jej słowo w żaden sposób nie liczyło się wobec prawa. Bezpieczna była tylko wtedy, gdy chronił ją ojciec, mąż, lub dorosły syn. Ale to właśnie Maryję Bóg zaprosił do rozmowy o zbawieniu wszechświata. Czy wiedziała, że będzie ciężko? Pewnie tak, a jeśli nie do końca, to Symeon nie owijał w bawełnę: „A duszę Twoją miecz boleści przeniknie” (Łk 2,35). Ale Maryja już wcześniej powiedziała Bogu: „Niech mi się stanie według Twego słowa” (Łk 1,38). Całym życiem pokazała, że jeśli mamy w pamięci Jego słowo, nic nie będzie w stanie nas złamać.

W słowie na dziś jest przestroga, ale i siła. Bo nie wypowiada go wielki przegrany. Wypowiada je Ten, który jest Panem. Nie tylko tych, którzy za Nim idą, lecz także tych, którym wydawało się, że dali Mu radę.

Bł. Franciszek Jordan też doświadczył „w praktyce” słów z dzisiejszej Ewangelii. Wariat i megaloman, porywający się z motyką na słońce…różnie o nim mówili. Nieciekawie pisali w gazetach. Wiedział, co to odrzucenie, nawet przez najbliższych. Wiedział, że cierpienie też jest apostolatem (por. Ostatnie słowa według świadectwa Ojca Pankracego Pfeiffera SDS). Przyjął to. Bo – jak Maryja – uwierzył Słowu.

Bardzo często, doświadczając trudów apostolskiego życia, na kartach Dziennika Duchowego bł. Franciszek od Krzyża powierzał się Maryi. Dziesiątki razy powtarzał „módl się za mną”. Wołał wprost: wspieraj, pomóż, ratuj – Matko, Wspomożycielko, Opiekunko, Nadziejo… Od Niej samej uczył się widzenia świata takim, jakim rzeczywiście jest, z perspektywy Bożej, stopniowo uodparniając się na wymagania otoczenia i opinie innych.

Tak przeżywana relacja bł. Franciszka z Maryją w trudnych doświadczeniach życia przypomina mi dziś, że prośba o modlitwę wstawienniczą jest naturalna i dobra. Gdy w Litanii Loretańskiej powtarzam po każdym wezwaniu „módl się za nami”, chcę Jej powiedzieć: Jesteś wspaniała, zajmij się mną, uczyń mnie choć trochę podobną do Ciebie, gdy bycie blisko Twojego Syna coraz więcej kosztuje…

Poprzez swą wiarę i posłuszeństwo Maryja wciąż współpracuje – dokładnie tak, jak to czyniła żyjąc na tym świecie – z Bożą wolą i z Bożym planem zbawienia. Wciąż wypowiada swoje „niech mi się stanie”, modląc się do swego Syna, aby przyszedł do nas ze swoją zbawczą łaską. Abyśmy – dzień po dniu przyjmując życiowy wybór i biorąc na siebie jego konsekwencje nie zapominali, że jakby nie było – nigdy nie niesiemy ich całkiem sami.

Matko Nadziei, módl się za nami!

Dodaj komentarz